Z pomieszczenia wyszłam najszybciej jak mogłam. Matka zatrzymała mnie przed wyjściem, przez co przeklęłam w duchu. Tak bardzo chciałam wyjść i oczyścić umysł, śledząc powolne ruchy puszystych chmur. Mówiła coś do mnie poważnym tonem, co jakiś czas kasłając. Widziałam, jak z kącika jej ust skapywała ciemnoczerwona kropla, ale nie zwróciłam jej uwagi. Ona przecież wiedziała.
Skinęłam łbem, kiedy mówiła o Harbingerze. Nawet nie podejrzewała, co zaszło pomiędzy mną a nim, więc po prostu poprosiła, abym dowiedziała się, jak się czuje. Z wyuczonym uśmieszkiem zapewniłam ją, że na pewno wszystko w porządku. Szkoda, że nie miałam racji.
Miałam dość swojej formy. Zmieniłam się w szarego ptaka, którego nie sposób było przypisać do jakiegokolwiek gatunku. Wzbiłam się w powietrze, jeszcze bardziej przybliżając się do błękitu.
Nie chciałam go odwiedzać, ale wiedziałam, że muszę. Zależało mi na nim i jego szczeniętach, więc, jakkolwiek trudne by to nie było, leciałam w ich kierunku, co jakiś czas tylko przysiadając na jakiejś gałęzi.
- Cześć, ciociu. Co tu robisz?
Uśmiechnęłam się do nich, będąc już w wilczym ciele. Nawet nie wiedziałam, kto zadał to pytanie. Mocny zapach krwi uderzył we mnie od razu po wejściu i już wiedziałam, że matka nie martwiła się bezpodstawnie.
- Gdzie jest tata? - zapytałam, nie patrząc w ich stronę. Mój wzrok skupiony był na śladach krwi na posadzce.
Pobawimy się?
Ciociu... Chodź, pokażę ci coś!
Znów nie odróżniałam ich głosów. Rozglądałam się, panicznie bojąc się tego, co zobaczę. A co, jeśli to on sam coś zrobił?
- Gdzie - powtórzyłam, wbijając w szczeniaki wzrok - gdzie jest tata?
- W ptaszarni... - chrypliwy głos Seele odbijał się echem w mojej głowie.
Kazałam im zostać w domu. Harbinger nie jest normalnym ojcem i doskonale o tym wiedziałam, jednak obawiałam się najgorszego. Na drżących łapach zbliżałam się do drzwi od ptaszarni. Coś zawładnęło mną od środka, strach, że być może już na mnie nie spojrzy. Nigdy nie był tchórzem, nigdy nie zrobiłby tego, do czego zdolna byłaby Ingreed.
Mimo tego bałam się.
Wszystko działo się wolno, zbyt wolno. Wyciągnęłam łapę w kierunku drzwi, ale głos należący do znajomej mi wadery zatrzymał mnie, wyrywając przy tym z letargu.
- Nie wchodź tam.
Odwróciłam się w jej stronę.
- Przysyła mnie Taravia - wyjaśniła, podchodząc. - To może być niebezpieczne, możliwe, że...
- Jakoś mnie to nie obchodzi - wypaliłam, postanawiając, że nie będę się teraz martwić tytułami i manierami, które przystają alfie.
Tym razem mój ruch był pewniejszy. Wadera, o dziwo, nie zatrzymała mnie, a jedynie stała z tyłu w gotowości.
Leżał na brudnej posadzce, cały umazany krwią. Wydawał się nieprzytomny, jego bok unosił się nierytmicznie. Przylgnęłam do niego i lekko potrząsnęłam, aby go obudzić.
- Proszę, Harbi, wstawaj...
Otworzył oczy i skierował na mnie zamglone spojrzenie.
- Musimy iść - zauważyła Ariene, rozglądając się w ciemności.
- Ma rację...
Chrapliwy głos basiora był ostatnim, co usłyszałam przed dzwoniącym w głowie dźwiękiem.
Arienku? Harbi? Kesia trochę spanikowała, ale to dlatego, że jej zależy c':