Moim oczom ukazała się urocza wadera. Miała różową sierść, co samo w sobie było słodkie, tak samo jak jej proste włosy w tym samym kolorze. Jej złote oczy patrzyły prosto na mnie i nic nie ukazywały. Na jej szyi znajdowała się chusta we wzór galaktyki i naszyjnik z wąsami, jakie to często widywałem u ludzi. Krzyżyki pod oczami potęgowały wrażenie, że jest słodka i niewinna, ale przez całe życie nauczyłem się, żeby nie wierzyć pozorom. Utrzymując kontakt wzrokowy, aby się niczego nie domyśliła, wszedłem w jej umysł. Misia, trzy lata, należy do tej watahy, jest swatką... Przeglądałbym jej pamięć dłużej, ale tyle mi wystarczyło. Nie jest niebezpieczna.
— Witaj — powiedziałem, a w jej oczach zobaczyłem odbicie mojego pyska. Coś jest tu nie tak. Jeszcze nie spotkałem nikogo, kto nie zareagowałby na mój głos utrzymaniem kontaktu wzrokowego. To dziwne... Chyba że jeszcze raz spojrzę... Nie.
— Cześć — odparła. — Jestem Misia.
Wiem, chciałem odpowiedzieć. Ale wolę nie zdradzać, co o niej wiem.
— Sirius — rzekłem i podszedłem bliżej. Wiatr zawiał mocniej, ciągnąc za sobą kolorowe liście, które obijały się o mnie i waderę.
— Jesteś stąd? — padło pytanie.
— Tak, od niedawna. Jestem alchemikiem.
— To fajnie. Za to ty stoisz właśnie przed swatką — uśmiechnęła się.
— Czuję się zaszczycony — ukłoniłem się lekko, co spowodowało jej chichot. — Przejdziemy się? Może pokażesz mi tereny, które znasz?
— Bardzo chętnie — zgodziła się i ruszyła, a ja za nią.
Misia?