- Jestem z ciebie dumny - szepnąłem, otwierając oczy. - Dziękuję, Will. Dziękuję.
Uśmiechnęła się i położyła łeb na ziemi. Jej mięśnie wciąż drgały z wysiłku, a przyspieszony oddech wydawał się być zachrypnięty.
Mój wzrok prześlizgnął się na szczeniaki. Drobne, pulchniutkie kuleczki próbowały doczołgać się do brzucha matki. Niepewnie podszedłem do jednego ze swoich synów, Hide. Wpatrywałem się w niego, zahipnotyzowany. Był dokładną kopią Taravii. Z zaciśniętymi zębami przysunąłem ku niemu pysk i spróbowałem popchnąć go do przodu. Pisnął i upadł pyszczkiem na ziemię, a ja odskoczyłem jak oparzony, czując na sobie zmartwiony wzrok żony.
- Raidenie, musisz być delikatniejszy... - powiedziała i lekko uniosła się na łapach.
Odwróciłem wzrok. A jak coś im zrobię?
- No chodź, spróbuj go podnieść - zachęcała mnie. Odparłem krótkim ,,nie" i cofnąłem się jeszcze kilka kroków.
Kiedy miałem już wyjść, do jaskini weszła biszkoptowozłota postać. Moja matka spojrzała najpierw na mnie, kontrolnie, po czym od razu podeszła do Will. Wpatrywała się w nią z szerokim uśmiechem, promieniowała szczęściem i dumą. Od razu zaczęła coś do niej mówić - może gratulować? - lecz ja nic nie słyszałem. Czułem się dziwnie, tak, jakby to wszystko zamroczyło mój umysł i blokowało racjonalnie myślenie. Ze ściśniętym sercem patrzyłem, jak Will wylizuje Rize, moją jedyną córkę, a moja matka śmieje się, patrząc na machającego łapkami Zefira. Hide, przylepiony do jej łapy, bawił się czarnym piórem, które bezwładnie opadało z jej karku.
- Zostawię was same, dobrze? - zapytałem, choć wcale nie oczekiwałem na odpowiedź.
Skierowałem się do wyjścia, z ulgą - ale i pewnym zmieszaniem - opuszczając jaskinię. Nawet nie wiedziałem, że matka szła za mną.
- Raidenie.
Jej ciepły, złamany głos zatrzymał mnie. Spojrzałem za siebie, napotykając jej karcący wzrok.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Właśnie zostałeś rodzicem - zauważyła cicho.
- Czy to coś zmienia?
- Dlaczego tak mnie traktujesz?
Mógłbym przysiąc, że w jej głosie czuć było pewien smutek.
- Chyba nie umiem żyć w rodzinie... - mruknąłem, ruszając przed siebie. Usłyszałem przyspieszone kroki, a Taravia stanęła przede mną.
- Wracamy.
- Jesteś alfą, ale to nie twoja sprawa.
Cierpkie uderzenie lekko mnie ocuciło. Już wiem po kim ma to Kesame.
- Nie oddam ci tylko dlatego, że jesteś moją matką - zawarczałem i wziąłem głęboki wdech, tłumiąc złość.
Pokręciła z rezygnacją łbem i, unosząc dumnie łeb, wróciła do Will.
Spojrzałem w górę, na niebo. Ciepłe, jesienne krople zaczęły spadać na mój ciemny pysk.
Will? Jak się czujesz? c: