Jak mogłam więc nie zauważyć innego wilka, czającego się na tego samego byka?
W duchu przeklęłam jego, jak i moje niedopatrzenie. Widząc jednak, jak mój posiłek przechwytywany jest przez jakiegoś basiora, musiałam zareagować. Planowałam podejść do zwierzęcia z boku, by nie dostać ani porożem, ani kopytami. Z zażenowaniem musiałam jednak stwierdzić, że w tym momencie nie mam wyboru - muszę zaatakować jelenia od przodu, ryzykując przebicie rogami. Postawiłam jednak wszystko na jedną kartę i sprintem ruszyłam do rozgrywającej się kilka metrów ode mnie potyczki.
Czołgając się brzuchem przy chłodnej, wilgotnej ziemi zaczaiłam się, a gdy byk obrócił się lekko bokiem, skoczyłam. Wylądowałam dokładnie na szyi zwierzęcia, jednak moje pazury nie zdołały zrobić mu większej krzywdy. Objęłam więc jelenia łapą, niczym w jakimś dziwacznym tańcu, i spróbowałam wgryźć się w jego szyję. Obcy basior trzymał się pewnie na zadzie zwierzyny, zaciekle drapiąc i kąsając. Rzucił mi przelotne spojrzenie, a ja zmarszczyłam ze złością nos, bo doskonale zrozumiałam, co to znaczy:
"Zabij go wreszcie, na co czekasz?!"
Odwróciłam głowę, nie chcąc w czasie walki o posiłek rozpraszać się odczytywaniem cudzych emocji, jednak od tego wilka na kilometr biło rozgoryczenie i coś na kształt rozpaczy. Potrząsnęłam głową, chcąc wygnać te wszystkie obce uczucia. Poczekałam, aż rogacz uniesie łeb, po czym błyskawicznie chwyciłam zębami skórę na jego szyi i zaczęłam szarpać. Byk zarżał w agonii. Wyrwawszy spory kawał mięsa wgryzłam się głębiej, przerywając tętnicę, aż moje kły utkwiły w kości. Poczułam lepką, ciepłą posokę spływającą mi po pysku i kapiącą na futro. Jeleń, który w parę sekund stracił wiele krwi i powoli dogorywał, padł na ziemię. Nie zdążyłam wyszarpnąć zębów z jego kręgosłupa, więk runęłam razem z nim.
Pierwszym, co poczułam po upadku, było szturchanie w bok. Dosłyszałam też przytłumiony głos:
- Wszystko w porządku?
Nie, weszłam sobie pod martwego jelenia dla relaksu. Podobno krew dobrze robi na futro.
- Tak jakby... Nie - wydusiłam. Pysk zatkała mi skrzepnięta nieco krew i szorstka, któtka sierść.
Poczułam, jak ktoś wyciąga mnie spod truchła za ogon. Syknęłam. Gdy moje zalepione posoką oczy ujrzały światło dzienne, natychmiast wstałam.
- Chciałeś wyrwać mi ogon, geniuszu? - warknęłam, porządnie zirytowana. Odwróciłam się w kierunku młodego, uskrzydlonego basiora, który patrzył na mnie z ukosa. Wilk także miał na pazurach krew, jednak na pewno nie wyglądał tak źle jak ja. W każdym razie na pewno był ode mnie bardziej cierpliwy, bo odparł stabilnym głosem:
- Chciałem wyciągnąć cię z pod jedzenia. Nie ma za co. - mruknął z przekąsem. Wydałam z siebie zduszony warkot.
- Muszę spytać: jak miałeś zamiar zabić tego jelenia, skoro nie potrafiłeś nawet przebić tętnicy? Chciałeś sobie na nim pojeździć? - prychnęłam.
- Chciałem upolować coś dla watahy. Swoją drogą, dzięki za pomoc.
Och, jak mnie denerwują osoby, które na wszelkie przejawy agresji odpowiadają spokojnie, jakby ich to nie dotyczyło!
- A ja chcę coś zjeść. - ucięłam, podchodząc do mięsa. Jednym ruchem wyrwałam udo z martwego ciała i oskalpowałam. Wgryzłam się w surowe, zakrwawione mięso, czując, że wreszcie uspokoję burczenie w brzuchu.
- Może byś tak najpierw je upiekła?
Odwróciłam się zamaszystym ruchem do denerwującego samca. Z krwią na pysku, żądzą mordu w oczach musiałam wyglądać nieco psychopatycznie.
- Nie jadłam nic od ponad doby, więc odczep się i daj mi coś zjeść, chyba że wolisz mieć na sumieniu śmierć członkini watahy! - ryknęłam, aż zabolało mnie gardło. Wyraz pyska basiora natychmiast się zmienił. Dotychczas przedstawiał zacięcie i upór, teraz zaś widniało na nim zaskoczenie i współczucie.
- Nie wiedziałem... - mruknął, podchodząc do mnie - Przepraszam. Zjedz co nieco, a potem pójdziemy częściowo upiec jedzenie. Resztę oddamy Kesame.
Mogłam zgodzić się na taki układ. Nie wytrzymałam jednak bez dokuczliwych licytacji:
- Co złapaliśmy, to nasze! A konkretniej - pół moje, pół twoje. Ja właśnie spożywam swoją połówkę. Po co oddawać swoje łupy Alfie?
Basior spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Jestem tu nowy. Naprawdę myślisz, że zostawienie tylko dla siebie połowy dużego jelenia będzie dobrym pomysłem?
- Niekoniecznie. - przyznałam. Zaspokoiłam już ten pierwszy, dziki głód, i mogłam się oderwać od udźca. Bez słowa uprzątnęłam bałagan, jaki powstał po polowaniu. Zgarnęłam flaki i skórę na jedną stronę, a tłuszcz i mięso na drugą. Jadalne części podzieliliśmy między siebie i przygotowaliśmy do zaniesienia kilka kilometrów w górę strumienia, aż do Centrum Watahy. Wnętrzności zostawiliśmy. Wrony będą miały ucztę. Po brudnej robocie opłukaliśmy się szybko i powierzchownie z większości posoki jelenia. Na szczęście dzień był dość pogodny i słoneczny, więc liczyłam na to, że futro szybko pozbędzie się wilgoci.
Zamyślona nie usłyszałam słów mojego towarzysza.
- Mozesz powtórzyć?
- Nie dosłyszałem, jak masz na imię. - rzekł basior, wpatrując się we mnie.
- Może dlatego, że jeszcze się nie przedstawiłam. Jestem... - zrobiłam chwilową przerwę. Nie byłam pewna, czy wyjawiać obcemu swoje dane. Zdecydowałam jednak, że przed członkiem watahy nie ma co zatajać takich podstawowych informacji. - Timadi'rin.
- Aseran.
Aseran? Bądź wyrozumiały dla tej ułomnej wariatki :3