Skierowałam się do wody powoli i ostrożnie. Gorąco narastało. Miałam ochotę odwrócić głowę i spojrzeć wprost w oczy bestii. Ale nie mogłam.
Dotyk wody niemalże mnie uspokoił. Prawie. Gdyby nie odgłosy walki z tylu, byłabym całkowicie bezpieczna. Rzuciłam się do rzeki, przylegając płasko do piaszczystego dna. Woda nade mną zawrzała, a powietrze przeszył słup ognia. Nie ośmieliłam się wydać z siebie oddechu, z nadzieją, że smok uzna, że spłonęłam i mnie zignoruje. Drgania wody narastały, jakby gad postanowił walczyć z Harbingerem.
<i>Mam nadzieję, że nic poważnego mu się nie stanie. </i>
Oby, poprawiłam się prędko w myślach. Płuca pozbawione powietrza paliły żywym ogniem, błagając o tlen. Wiedziałam, że długo nie wytrzymam.
Drgania ustały.
*time skip*
Biblioteka. Jedyne miejsce, w którym mogłam poczuć się spokojnie. Teraz, gdy trwała wojna, na jej zapleczu kwaterował oddział. Mimo to nadal uważałam ją za swą samotnię. Nie wiedzieć czemu, lubiłam ten klimat starych pism, wyjątkową atmosferę tam panującą.
Weszłam ostrożnie do środka. Stare drzwi zaskrzypiały, jakby niezadowolone z tego. Na stanowisku bibliotekarza jak zwykle był Aiden.
- To ty, Diathesis? Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie - stwierdził. Uśmiechnęłam się.
- Przywódczyni mnie zwolniła. Ale za to jutro mam stawić się wcześniej na stanowisku. - Basior pokiwał głową. Zrozumiał. W ciszy zagłębiłam się w głąb biblioteki. Stare regały sięgały do wysokiego sufitu, czyniąc to miejsce jakby bardziej ponurym i tajemniczym. Nie martwiłam się o to, przemykając między półkami. Wiedziałam, gdzie co jest. Skierowałam się bardziej w lewo, do działu poświęconego faunie. Skręciłam w uliczkę istot legendarnych, odnalazłam regał demonów, by na piątej półce od góry znaleźć poszukiwaną książkę. Bestiariusz istot piekielnych. Uniosłam książkę delikatnie, używając telekinezy. Błękitna, skrząca się poświata otaczała opasły tom. Podążyłam do czytelni z lewitującą leniwie księgą. Ustawiłam tom na stoliku, siadając na krześle. Otworzyłam księgę, wyszukując indeks. Litera A, B, C, D.. H, I, J, K, L.. L. Przeniosłam się na wyznaczoną stronę, szukając danego hasła.
- <i> Licho - gatunek zmiennokształtnego stwora, żywiącego się szczęściem w obu jego znaczeniach (1. «powodzenie w jakichś przedsięwzięciach, sytuacjach życiowych itp.»
2. «uczucie zadowolenia, radości; też: to wszystko, co wywołuje ten stan») W przypadku, gdy licho wyssie z człowieka całe jego szczęście, ten zwykle umiera. Zwykle przyjmuje postać swoich rodzicieli, choć zdarzają się wyjątki. Nowonarodzone licho zazwyczaj nie jest w stanie panować nad swoim apetytem i pobiera coraz więcej szczęścia, doprowadzając do śmierci rodziców. Z wiekiem uczy się umiaru w pożywianiu się. Osobniki tego gatunku są bezpłodne. Licha powstają, gdy inne licho pożywi się szczęściem nienarodzonego dziecka. Występują praktycznie wszędzie - przyciągają je skupiska ludzi. Z natury nie są agresywne, choć zdarzają się wyjąt.. </i>
- Zawsze to czytasz na głos? - rozległ się inny głos, nieco kpiący. Zorientowałam się, że od dobrych paru minut odczytuję tekst na głos. Zaczerwieniłam się lekko i zamknęłam książkę.
- Nie zawsze. - Spojrzałam w oczy Harbingera. Wydawały się szczere. - Czasami lektura mnie wciąga i zapominam się. - Roześmiałam się lekko niepewnie i wstałam od stołu. - I tak miałam już kończyć.
- Zaczekaj! - usłyszałam za plecami. Odwróciłam się.
- O co chodzi? - Zacisnął wargi. Widać, że chciał coś powiedzieć.
- Nie widzisz sensu w prowadzeniu tej wojny, prawda?
- O czym mówisz? - Omiotłam wzrokiem pomieszczenie.
- Widać to. Nie garniesz się do walki, zwykle trzymasz się na uboczu. Kiedy spotkałaś smoka, wolałaś uciec niż walczyć - przypomniał.
- Racja - stwierdziłam smutno. Odłożyłam książkę na półkę. - Nie umiem walczyć. W starciu jestem bezużyteczna. Ale.. Mam też inny powód.
- Jaki?
- Ja.. - Zawahałam się. - Widziałam za wiele śmierci. Czytałam wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że taka wojna nie skończy się dobrze dla obu stron. Nawet jeśli wygramy, poniesiemy tak wielkie straty, że nie zdołamy szybko wrócić do dawnej liczebności. A smoki wydają się być nieśmiertelne. Zabijesz jednego - na jego miejscu pojawia się kilka kolejnych. Po co walczyć? Lepiej będzie się wycofać. Obie strony na tym zyskają.. - urwałam monolog. Przypomniałam sobie coś jeszcze.
Wojna! Ach, Boży anieli,
Sprawcie, niech ludzie nie giną!
Jest wojna, lecz byśmy nie chcieli
Obarczać się za to winą.
(fragment pewnego wiersza, nie pamiętam tytułu)
<Harbinger? Wena zagościła u mnie na dłużej C:>