- Czas na odpoczynek - rzucił ktoś z tłumu, a wszyscy entuzjastycznie przytaknęli. Aby się nie wyróżniać, zrobiłam to samo. Ruszyłam w stronę bazy, powoli, bez pośpiechu, zachowując jednocześnie trzeźwy umysł i rozglądając się na boki, aby w razie czego jak najszybciej zauważyć wroga i móc ostrzec innych.
Oddział wyprzedził mnie, przez co teraz wlokłam się na końcu i obserwowałam ich zachowania. To, jak rozmawiali i śmiali się, choć przed chwilą narażali życie po to, by ratować zwykłe tereny. Uniosłam nieco głowę i wpatrywałam się w niebo pokryte szarymi chmurami. Będzie padać.
Z widocznym na pysku grymasie kończyłam właśnie zaszywać ostatnie rozcięcie, kiedy do niewielkiego pomieszczenia wszedł ojciec. Wbił wzrok w igłę, która teraz, lewitując, przebijała mi skórę.
- Musisz coś zjeść - oznajmił, tak po prostu, a potem zamilkł, jakby były to jedyne słowa, które miał mi przekazać. Skinęłam łbem i przegryzłam szarą nić, która odstawała od rany. Basior wciąż nie odrywał wzroku od tej czynności i powoli zaczynało mnie to irytować.
- Tyle chciałeś mi powiedzieć?
Przez moment zawahał się, ostatecznie odpuszczając. Pokręcił nieznacznie łbem i z zamyśloną miną wyszedł, zostawiając mnie samą. Westchnęłam i skinięciem łba odłożyłam igły na miejsce, po czym udałam się w stronę magazynu, aby napełnić pusty żołądek i w razie potrzeby pomóc innym.
Zaraz po zjedzeniu dość nieświeżego posiłku, tak, jak przypuszczałam, zostałam poproszona o pomoc w rozładunku niewielkich skrzyń. Mięso? Chyba tak. Bez ociągania zgodziłam się i od razu podeszłam do sterty ładunków, aby stworzyć metalowe stelaże i ułatwić pracę. Dzięki pomocy innych nie trwało to długo i już chwilę potem mogłam wrócić do poprzedniego pomieszczenia, które, przez minimalistyczny wystrój i tajemnicze, zakurzone księgi, przypadło mi do gustu. Ominęłam zgromadzenie kończących posiłek postaci i bez słowa wparowałam do pokoju, zamykając za sobą skrzypiące drzwi. Oparłam się o ścianę i usiadłam, przymknęłam oczy, by pomyśleć. Zwiesiłam łeb i mocniej zacisnęłam powieki, kiedy ostry ból ukuł moje płuca. Widocznie oberwałam mocniej niż sądziłam. Ostrożny, powolny wdech i wydech, potem kolejne, równie powolne, aby nie rozerwać żadnych naczynek. Potem wstałam i zaczęłam rozglądać się po popękanych ścianach, nie do końca wiedząc nawet, czego szczególnego szukam. Już miałam się położyć, kiedy jakaś wadera stanęła w progu, obrzucając mnie wyprutym z emocji spojrzeniem.
- Dowódca cię wzywa.
Skinęłam łbem, na znak, że przyjęłam i że może już pójść. Ona wciąż tam jednak stała, więc z cichym warknięciem, przypominającym pewnie rozzłoszczonego szczeniaka, wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam do ojca.
- Przybył posłaniec z informacjami dotyczącymi nowej misji - oznajmiła Rainbow, patrząc mi prosto w oczy. Bez słowa słuchałam jej dalszych słów. - Tutaj - kartki papieru rozsypały się po posadzce, kiedy starała się wyjąć jedną spomiędzy nich. Zaklęła i schyliła się, by je zebrać. Później miałam je już przed sobą, rozłożone i uporządkowane - są raporty z ostatnich kilku godzin.
- Masz dosłownie chwilę na przygotowanie, potem wyruszasz - dodał ojciec, spoglądając na mnie z góry. Zazgrzytałam zębami, lecz nie protestowałam. Rozkaz to rozkaz.
- Smoki poruszają się szybko - kontynuowała przywódczyni - więc nie możesz się ociągać.
Miałam zapytać dlaczego to ja zostałam wybrana, lecz jedynie znów skinęłam łbem i oddaliłam się, w zębach niosąc zwinięte reporty.
Nie potrzebowałam długich przygotowań. Praktycznie od razu wyruszyłam, nie biorąc ze sobą nic. Bo po co? To tylko zwykłe zbieranie informacji...
Szybkim krokiem zmierzałam w kierunku, który kazano mi obrać. Powinnam się spieszyć, ale jakimś cudem czułam, że i tak wszystko będzie dobrze. Coś uspokajało mnie i nawet zastanawiałam się, czy to nie czyjaś moc, lecz nikogo nie było w pobliżu. Przymknęłam na chwilę oczy i stanęłam, by po ich otwarciu ruszyć przed siebie galopem. Zbiegałam z kamienistego wzgórza i obserwowałam otoczenie. Zbliżam się.
Gdy tylko poczułam ich obecność, ukryłam się w gąszczu traw. Czułam się niczym lew na sawannie, który czai się na swoje ofiary. Tyle, że teraz to ja mogłam zostać obiadem...
Przyglądałam się ciemnym łuskom stojącego blisko mnie smoka. Wydawał się spokojny, żuł teraz mięso rozpaćkanego na ziemi bobra. Mimo tego wstrzymałam oddech, aby nie narażać się niepotrzebnie. Rozglądałam się uważnie i liczyłam wrogów. Nie znałam tej rasy, ale wiedziałam, że ostatnio zostało odkrytych kilka nowych. Zmarszczyłam brwi i wycofałam się nieznacznie, kiedy jeden z nich wbił wzrok w punkt gdzieś obok mnie. Przeklęłam w myślach, kiedy powoli zaczął do mnie podchodzić i przygryzłam wargę, żeby nie wydać nawet najcichszego dźwięku. W końcu nasze spojrzenia skrzyżowały się i nie było już ucieczki.
Odskoczyłam, unikając jego ogona. Kątem oka widziałam, jak reszta gadów spogląda w moją stronę i rusza towarzyszowi na ratunek. K*rwa. Kolejny unik; wyciągnęłam ostrze i rzuciłam w jednego, raniąc jego bok. Nie czas na walkę, sama nie dam rady. Szybkimi skokami oddaliłam się na tyle, żeby żaden ogon mnie nie dosięgnął.
Sześć smoków, prawdopodobnie nowa rasa. Coś uderzyło mnie od tyłu, poleciałam kilka metrów dalej i z impetem uderzyłam w drzewo. Wrzasnęłam, a z kącika ust pociekła mi strużka krwi. Jednak siedem. Drugi z nich rzucił się w moim kierunku, a ja wiedziałam, że nie zdążę odskoczyć.
Ból przeszył moje ciało, ale nie był spowodowany przez upadek czy uderzenie. Żyły zapiekły, tak, jakby miały się zaraz oderwać, więc jedynie skuliłam się i zacisnęłam oczy. Nagle smok upadł na ziemię, praktycznie się w nią wbijając, a ból zniknął, pozostawiając po sobie dziwną pustkę. Gad wydał z siebie okrzyk i chciał wstać, lecz jakaś siła napierała na niego od góry. Wpatrywałam się w to szeroko otwartymi oczami i nie za bardzo wiedziałam co się stało. Chcąc wykorzystać sytuację wstałam i ruszyłam do przodu, ale poprzednie uderzenie było na tyle silne, że nie byłam w stanie za daleko uciec. Coś nagle wskoczyło i wślizgnęło się pod moją lewą łapę, po czym uniosło mnie na grzbiecie i wyskoczyło do przodu, zabierając mnie za sobą. Przez przytłumienie nie zareagowałam dostatecznie szybko i po chwili znajdowałam się w koronie drzew.
Zamrugałam kilkakrotnie i spojrzałam na postać obok siebie.
- Żyjesz? - zapytał, patrząc na mnie przenikliwym wzrokiem. Zmarszczyłam brwi i cofnęłam się o krok, tak, by nie spaść z gałęzi. Widział, w jakim jestem stanie, a mimo to milczał.
Nie odpowiedziałam i jedynie spojrzałam w dół, na zdezorientowane smoki, które teraz rozglądały się na boki. Uratował mnie i musiałam przyznać, że zrobił to w świetnym stylu. Spoglądałam na swoje drżące łapy, które jeszcze prze paroma chwilami były rozrywane od środka.
Jeden ze smoków, bacznie obserwowany przez mojego towarzysza, odłączył się od grupki i zmierzał w naszym kierunku. Poruszał się wolno, zaraz przy ziemi, rozglądał się na boki i szukał nas. Nie robiłam nic, jedynie czekałam na rozwój sytuacji.
Lód przebił ciało smoka od dołu, przebijając skórę brzucha, łamiąc kręgosłup i wybijając się w górę. Teraz ściekała z niego krew, a oczy gada zaszły mgłą. Bez słowa odwróciłam się w drugą stronę, bokiem do basiora, który teraz mi się przyglądał. Nie wiem czemu, ale skoczyłam do przodu, w dół, a potem bezwładnie leciałam, aż jakaś siła nie przytrzymała mnie nad ziemią, tak, bym delikatnie upadła na taflę lodu, który, o dziwo, nie był tak zimny. Spoglądałam na swoje łapy, sunąc do przodu. Odłożona zostałam dopiero w jaskini, gdzie smoki nie mogły mnie znaleźć. Wzięłam głęboki wdech i przyglądałam się, jak basior wchodzi do jaskini. Nie skomentował mojego zachowania, jakby było najnormalniejsze na świecie.
- Kuro - odezwałam się w końcu, bynajmniej nie po to, by podziękować. Choć powinnam. - Gdzie Ivash?
Wbił we mnie swoje bladoczerwone oczy i podszedł, zdecydowanie za blisko. Popchnął mnie na ścianę, co wywołało u mnie ból pleców. Skrzywiłam się, on zbliżył pysk do mojego ucha.
- Masz się nie narażać - wyszeptał. Wydawał się opanowany, ale wiedziałam, że w środku wrzał. Puścił mnie, a ja osunęłam się na ziemię.
- Gdzie Ivash? - postarzyłam, wstając i prostując się.
- Na misji.
- Kim jest cel?
Spojrzał na korony drzew, które majaczyły za wejściem jaskini. Byliśmy dość wysoko, lecz smoki w każdej chwili mogły tu wlecieć. Cierpliwie czekałam na odpowiedź.
- Alfą. Wataha jest nieistotna - odpowiedział po dłuższej chwili. Wciąż spoglądał na zewnątrz, więc miałam okazję bliżej się mu przyjrzeć. Warknęłam, spoglądając na niego spode łba.
- Alf mieliśmy nie zabijać.
- Zleceniodawca dużo płaci - odwrócił się, krzyżując nasze spojrzenia. Przez chwilę tak staliśmy, walcząc w bezruchu. - Potrzebuję tych pieniędzy.
Nie potrzebował słów, aby wiedzieć, o co zapytam. Uśmiechnął się smutno, co lekko zbiło mnie z tropu.
- Rita jest chora.
Zamurowało mnie. Kuro ruszył do wyjścia, a ja bez zastanowienia wyciągnęłam przed siebie łapę, aby go zatrzymać. Nie zdążyłam. Wyszedł i skoczył w dół.
- Kuro! - wrzasnęłam, wychylając się. Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo zniknął. Mocne uderzenie w tył głowy uświadomiło mi, że umie się także teleportować.
Otworzyłam oczy i zamrugałam kilkakrotnie, przy okazji próbując przypomnieć sobie jak się tu znalazłam. Całe moje ciało było obolałe, wliczając w to głowę.
No tak. Widocznie Książę wspaniałomyślnie przeniósł mnie pod bazę alfy i ułożył w bezpiecznym miejscu. A że byłam nieprzytomna, to nie mogłam zadawać pytań...
Wstałam i oparłam się o zimne, metalowe drzwi. Czas na raport.
Weszłam do sali wciąż lekko przymroczona. Kesame odwróciła się w moją stronę, a jej promienisty, wyuczony uśmiech od razu zbladł.
- Tak? - zapytała cicho, patrząc na mnie. Nie wyglądała jak alfa. Rozczochrana, zmęczona, ciągle w biegu, chaotyczna. Zupełnie jak matka. Skupiłam się i wlałam w nią falę informacji, którą przyjęła, krzywiąc się od natłoku myśli. Przez moment zachwiała się, ale zaraz potem odzyskała równowagę. Zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, mnie już nie było. Wykonałam zadanie.
<1605 słów - 45 pkt.>