Scena była tak magiczna, że nawet ja nie odważyłem się odezwać. Oglądaliśmy ten magiczny zachód zupełnie niepomni na to, że jeszcze przed chwilą nas i naszych współbraci gonił przerażający potwór. Istniało jedynie słońce i my.
Gdy różowa łuna nikła daleko na horyzoncie, wargi białowłosej poruszyły się w takt słów:
- I tak kończy się dzień.
- Niezwykły dzień - dodałem cicho, jakby w obawie, żeby nie zniszczyć tej cudownej atmosfery. Ona spojrzała mi w oczy i w zamyśleniu pokiwała głową.
W chwilę póżniej dotarło do nas jednak, że należy wspomóc - może walczących już resztkami sił - towarzyszy.
Ostatnie promienie ginęły za naszymi plecami, gdy pędziliśmy z powrotem w stronę moczarów. Los ironicznie się do nas uśmiechał; od samego rana ganialiśmy w jedną i drugą, gonieni bądź goniący - przy czym częściej gonieni. Non-stop w opałach, niemalże bez wytchnienia. Nie szukaliśmy naszego oddziału - bo też tym akurat razem nie trzeba go było szukać. Już z daleka było słychać niezłą rozrubę.
I tak oto - jako czyn powinności, czy może już bohaterstwa (łuna blasku wręcz lśniła w futrze Alvarian, gdy stanęła na nieszczęsnej tej polanie) wypadliśmy z zarośli na pole bitwy.
Wszystkie oczy skierowały się na nas, nieszczęśliwie z winy niezapomnianego wejścia - na sam środek sceny, tuż obok łap smoka. Starczy mi widoku jego cielska do końca życia.
Nim Rena zdążyła zawołać cokolwiek w naszą stronę, bestia pochyliła swój łeb i spojrzała prosto na nas, tak, że nasz wzrok utkwił w jej ślepiach. Zrobiło mi się dziwnie niedobrze, w chwilę później świat zaczął się nieprzyjemnie rozmywać...
Wtem Alva chwyciła mnie za pysk i przekręciła go w swoją stronę. Jak przez mgłę dotarły do mnie jej słowa...
- Nie patrz mu w oczy.
Nie patrz mu w oczy.
Powoli zacząłem się otrząsać.
- Dzięki - zdążyłem wymamrotać, zanim szarpnęła mnie mocno w jakąś stronę, instynktownie zacząłem biec razem z nią.
Podjęła mądrą decyzję: niedługo byliśmy nie bardziej zagrożeni niż reszta oddziału. A to już coś.
Walczyliśmy czym się dało, rzucaliśmy kamienie, drewno, używaliśmy mocy - to jest, chciałem powiedzieć, oni używali. Nikt nie zbliżał się do poczwary, bo podobno ostro poparzyła któregoś z wilków kwasem.
Ale dalsza walka była bezcelowa; chociaż potwór nie zbliżał się do nas, my nie zbliżaliśmy się do zwycięstwa.
- Jak długo już się znamy? - zwróciłem się w pewnym momencie do Alvy.
- Dwa dni?
Chociaż tak realne i prawdziwe, było to takie nikłe i śmieszne.
,,Oby nasza znajomość nie zakończyła się w tym miejscu" pomyślałem. Spojrzałem jej w oczy - a ona wiedziała - to wszystko - tak samo dobrze jak ja.
Raz kozie śmierć. Spełniłem swój zamiar. Odwróciłem się od jej błyszczących ślepi i rzuciłem się do przodu - na smoka.
Plan zadziałał, gad nie spodziewał się ciosu, przeniósł na mnie swój koszmarny wzrok. Jak armia, której uda się przełamać szyk bojowy wroga, gromada wilków dopadła czarne monstrum - a ten, kto stałby z boku zobaczyłby, jak bestia, niczym zwierz ugodzony w najczulszy punkt, chwieje się, rzuca, aż w końcu upada - i już nie wstaje. Już jest martwy.
Smok, po tylu trudach, był martwy. Nie żył.
*****
Jak dobrze było w końcu odpocząć, po trudach dnia codziennego.
- Możnaby w sumie uznać, że znamy się od dwóch lata - zwróciłem się do Alvarian.- Nie byłoby to do końca kłamstwo.
W odpowiedzi na jej pysku zamajaczył uśmieszek, tak subtelny i delikatny, jak cała ta figura.
- Nadal nie zostałam przyjęta do watahy.
- No cóż, sądzę, że teraz zostaniesz przyjęta z wszelkimi honorami - odparłem.
W uszach rozbrzmiał mi jej delikatny, perlisty śmiech.
Alva? Może pora żebyś w końcu została przyjęta? c;