Poranek. Niby cichy, niby skromny, a jednak taki przenikliwy i bogaty. Po długiej wędrówce miałam nadzieję wrócić w me skromne progi na terenie watahy. Co prawda nigdy nie lubiłam towarzystwa, ale jaskinia w górach była niezłym pomysłem. Nigdy nie narzekałam na lód i zimno, choć me imię kojarzy się z letnim ciepłem promieni. Mam dwie twarze: jedną cichą i skrytą, a w środku inteligentna i zimna. Była w mym lodowatym życiu jedna rzecz, która odrywała mnie od rzeczywistości i codziennej rutyny. Śpiew, miałam delikatny, pełny głębi i wyrazu głos, który kochałam sama z całej duszy. Miałam dość ukrywania się, nikt oprócz alf mnie tu nie widział. Zaczęłam śpiewem:
- Zbiór lat straconych przez los... Miłość, złość... Znałam swój cel. Byłam ślepa wierząc, w każde piękne kłamstwo.
Śpiewając zeszłam po reglu dolnym góry, i nagle zauważyłam kogoś w krzakach. Nie atakuj, pomyśl. Szybko obmyśliłam pułapkę, i po chwili wilk na mnie skoczył. Zatrzymałam czas, położyłam go na ziemi przygniatając, i czas znowu płynął należycie.
- Cóż zwiodło Cię na te tereny?! -syknęłam, przygniatając łeb mocniej. Byłam rozwścieczona, iż ktoś śmiał mnie podsłuchiwać, i do tego wkraczać na moje tereny. Już obmyślałam zemstę. Zwiodę go, fałszywie się "zaprzyjaźnię", a potem zrobię coś gorszego.