Normalny dzień, aczkolwiek zastanawiam się nad wyjściem w teren. -W sumie to nigdy nie byłem poza tymi terenami, a na sto procent za chwilę moje ciało uzna, że powinienem być świadomością jasną stroną. Znając życie, JAK ZWYKLE, ten gość nie będzie wiedział gdzie jest i na końcu sam się zgubie. Nie powiem kusi. Ale w sumie wyjdę na 10, góra 20 minut. Na Alfę błagam, żebym był sobą.- Idąc przez las byłem zajęty podziwianiem czegoś innego niż teren Watahy. Nie powiem, że nie podoba mi się tam, ale nie byłem nigdzie poza tym miejscem kupę
czasu. Lekki wiatr powiewał i nie przeszkadzał w sumie nikomu. Pyłek unosił się nad moim nosem. Współczuję tym z uczuleniami na to piękne zjawisko. No może nie "piękne" ale najgorsze nie jest. Rozmyślając nad pyłkiem nie odczułem lekkiego trzęsienia się ziemi. W mgnieniu oka leciałem w dół co mi się ani trochę nie podobało. Po paru sekundach uderzyłem w twardą ziemie i odczułem ogromny ból łap i głowy. -Zaczyna się?- Rozejrzałem się i zobaczyłem kraty. -Ktoś jest tu uwięziony? Chyba nie zdążę mu pomóc, a wszystko przez rozdwojenie jaźni... Wrócę tu na pewno.- Gdy wstałem odwróciłem się w lewo. Potem jeszcze o 90 stopni. -Zaraz skoro tu, tu i tu są kraty to jeszcze bardziej na lewo powinno być wyjście prawda?- Po odwróceniu się jeszcze raz w lewo i zobaczeniu krat zamarłem. To właśnie JA byłem w klatce. Nie żaden wilk którego nazwałem "ktosiem", tylko właśnie ja. Zastanawiając się nad wyjściem usłyszałem śmiech. -Znowu się widzimy?- Usłyszałem niski głos. Wspomnienie wróciły. Najgorszy koszmar jaki istnieje wraz z nimi. -Ka, ka, ka Kasten?-, -A kto inny kochany?-. Zamarłem. Z cienia wyszedł szary wilk, z jednym czarnym, a drugim białym okiem. Podkuliłem ogon. I starałem się pokazać uległość. Ale to na nic. Patrzył na mnie z psychopatycznym uśmiechem. -Wracamy do domu?-, -Nie, nie, nie to się nie dzieje- Rzuciłem się na kraty. -WYPUŚĆ MNIE STĄD SZAKALU!- Mój krzyk rozniósł się po jaskini. -Nie krzycz tak, bo nad twoimi strunami głosowymi też chce poeksperymentować, a zdarte są bezużyteczne..-, -Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? Dlaczego ja? Co ja ci zrobiłem??- Załamany osunąłem się na podłogę, bo straciłem równowagę z lęku, gniewu i strachu. -Spokojnie to nie zaboli- Wilk niósł strzykawkę z zielonym płynem. Czułem się bezsilny... Nagle ból który odczuwałem dość często. Drugi ja się obudził i w takim momencie postanowił mnie uśpić. Moja jasna strona obudziła się. -Hmm gdzie jestem tym razem? O witam, a ty to kto? Co to za strzykawka? Halo? Słyszysz mnie?- Nie wiedziałem gdzie jestem i w co tym razem ciemna strona mnie wpakowała. -Co się stało? Kim jesteś? Nicyl? Co ty zrobiłeś z moim dziełem?-, Niezbyt zrozumiałem przekaz drugiego wilka. -Emm tak to moja imię. Nie wiem kim jesteś, ale podejrzewam, że koleżką ciemnej strony. Haha.. Trochę nie przyjemnie się zrobiło bo nie wiem dlaczego jesteś w klatce i czy ja mam cię uwolnić czy co, ale na pewno nie wiem o co chodzi z tą strzykawką.- Drugi wilk zbladł. Tak jakby nie rozumiał co się
właśnie dzieje. -To ty jesteś w klatce Nicyl...-, -A faktycznie nie zauważyłem.. Czyli ty mnie ratujesz?-, -Nie .. Ja cie zabieram do domu na badania i eksperymenty- Wtedy zdałem sobie sprawę, że to nie jest znajomy czarnej strony. To jego wróg, a on jest przez niego uwięziony,
gdzieś poza terenem watahy. I to właśnie na mnie spadła odpowiedzialność żebym wraz z nim wrócił do domu. W jednym kawałku.. -Emm... Ja nigdzie nie idę. Słuchaj stary mam rodzinę, dzieci, dom i.. Wspaniałą Waderę.. No generalnie nie ma mowy, że gdzieś idę- Jak ja
niesamowicie umiem kłamać.. O Diathesis mógłbym tylko myśleć. Nie zniosła by ona tej rąbanej ciemnej formy. Zaraz czy to dobrze, że ja myślę o waderze w momencie gdy jakiś gościu chce mnie porwać? Szary wilk warknął na mnie i po chwili powiedział.. -Wku*waisz..- Czy to
miała być obraza? Pomyślałem i od razu wykrakałem -Czy to miała być obraza? Słuchaj jak chcesz się bić to chodź na solo! Dawaj! Boisz się?- Po paru sekundach wilk zniknął mi z oczu i poczułem ukłucie. Bardzo bolesne ukłucie... Nie wiedziałem co się dzieje, ale czułem jakby coś
zmuszało mnie do snu. Było to coś innego niż zamiana z ciemną formą. To było kompletnie inne. Gdy otworzyłem oczy byłem przywiązany do małej tak jakby łodzi. Nie mogłem nawet ruszyć głową, a szary wilk siedział przede mną i chyba nie był świadomy tego, że się obudziłem.
Trochę przede mną i bliżej za nim leżał sztylet. Zawsze wiedziałem, że sztylet to coś co powraca w formie wspomnień. To było moje motto życiowe, ale w tym momencie ten przedmiot mógłby uratować mi życie. Mój ogon na szczęście nie był związany. Spróbowałem skierować podmuch
wiatru na niego tak, aby zbliżył on sztylet do mnie. O dziwo udało się to, ale "porywacz" też odczuł podmuch wiatru. Nie wyglądał na eksperta który wie, że wiatr to może być mój żywioł. Poza tym płynęliśmy po wodzie. Mogłem poczuć się jak Ryba, bo przecież ryba w wodzie!
Dobrze wiedziałem, że nie był to czas na żarciki, ale taki już mam charakter. Ogonem chwyciłem sztylet i przeciąłem linki, które mnie związywały. Po cichu wstałem jednocześnie sprawiając, aby woda wydawała hałas, żeby szary wilk tego nie usłyszał. Celowałem w serce. I
wsadziłem sztylet w wycelowane miejsce. -Ty skurwie....- To były ostanie słowa zaborcy. Wstałem obolały i zrzuciłem go do wody. Byłem dość wysoko i dojrzałem z dalekiej odległości teren watahy. Trochę mi zajęło dojście tak, było już późno, ale w końcu się udało. Szukałem
Diathesis i gdy ją znalazłem poprosiłem, aby przekazała mojej ciemnej formie, że ten szary wilk był świrnięty i że nie żyje. Nie wiedziałem w końcu kim on jest dla ciemnej formy także wolałem jakoś do niego dojść, żebym potem nie miał problemów. Diathesis jest moją przyjaciółką i wiedziałem, że może to przekazać czarnej formie. Ufam jej, a jednocześnie jestem zakochany, mimo iż nigdy jej tego nie powiedziałem i raczej nie powiem. Po zwróceniu się z prośbą do Diathesis położyłem się spać. To był szalony i trochę chory dzień. Zabiłbym ciemną stronę za to co musiałem przeżyć. Nie wiem kiedy on wpadł na pomysł opuszczenia terenu czy jak to tak się stało, ale wolę aby tego nie powtórzył. Po chwili zmęczony zasnąłem...