- Nie, nie jest ok! - wydyszała prosto w mój pysk. Poczułem, jak krew z jej pozdzieranych poduszek spływa po moim futrze.
- Jednak nie jest ok - westchnąłem, podnosząc wzrok na samicę. Popatrzyła wściekle, a jej oczy obserwowały mnie jak swoją ofiarę. Próbowałem ostrożnie pozbyć się łap Shenemi z mojej klatki piersiowej, jednak bezskutecznie. Samica w werwie nienawiści była znacznie silniejsza ode mnie, a ja czułem, jakby słoń usiadł na moich płucach.
Po chwili namysły użyłem magii, by wreszcie strzepnąć waderę z mojego ciała. Czarne obłoki oplotły ciało Shenemi i uniosły ją parę metrów nad ziemią. Ostrożnie postawiłem jej ciało na ziemi, by nie wzbudzać kolejnej złości ze strony płci pięknej.
Zerknąłem na samicę i posłałem jej znaczące spojrzenie.
- Jestem zupełnie inny, niż Ci się wydaje - mruknąłem, a na mój pysk wpłynął ledwie widzialny uśmieszek.
Ta popatrzyła na mnie już troszkę łagodniej, jednak w jej źrenicach nadal promieniował płomyczek wściekłości.
- Chyba się zraniłaś - stwierdziłem lekceważąco, strzepując zeschniętą krew z futra. Domyśliłem się, że Shenemi nie przepada za moim towarzystwem. Nic jej nie będę narzucał, nie to nie.
- No nic, ja spadam, skoro nie chcesz ze mną przebywać - odwróciłem się i wolnym krokiem ruszyłem w zupełnie odwrotną stronę. Ukradkiem zerkałem na waderę, licząc, że jeszcze zmieni zdanie. Ta jednak dzielnie zostawała przy swojej racji, twardo stojąc na podłożu.
- No nie żartuj - zawołałem, pędem odwracają się w jej stronę. Zaśmiałem się cicho, pogodnie mrużąc oczy. Ciągle kamienna mina, normalnie zaraz nie wytrzymam.
Shenemi?