Teraz więc, mamrocząc różne nieprzychylne komentarze pod własnym adresem, przedzierałem się przez krzaczory, deptałem na nowo mało uczęszczane ścieżki i pozarastane ścieżynki.
- Alvarian? - mruknąłem cicho, wychylając głowę zza kolejnego zakrętu. Odpowiedziała mi jedynie cisza.
No nieźle... To żem narozrabiał.
Potruchtałem dalej, jedną z węższych dróżek. Sytuacja nie wyglądała za dobrze. Zgubiłem innego wilka w trakcie misji - waderę w dodatku - i to niedawno przybyłego do watahy, w samym środku wojny ze smokami, dodajmy że tuż po odnalezieniu wilczych zwłok. A teraz ona błąka się - najprawdopodobniej sama - w tych ciemnościach.
Nagle na ścieżce zauważyłem zieloną maź... Bardzo, bardzo przypominającą tę koło martwych wilków. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach. Alvarian...
Ruszyłem szybko za lepkim śladem. Po dłuższym czasie moje nozdrza zaczęły wyłapywać odór substancji, a ja miałem go już serdecznie dosyć. Po dziurki w nosie, mówiąc dokładniej. Nieprzyjemny zapach mówił mi, że kleisty roztwór najprawdopodobniej jest toksyczny. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że jego opary nie są silnie trujące.
Najbardziej dręczyło mnie jednak pytanie, co się stało z moją towarzyszką. Miałem najgorsze przeczucia i ogromną nadzieję, że to tylko durne przeczucia, a Alva jest gdzieś daleko od tego miejsca i że to nie w jej stronę właśnie zmierzałem. Jednak niedługo później nadzieja ta okazała się być płonna.
Wraz ze zbliżaniem się do - najprawdopodobniej - posługującego się trucizną (śmiertelną) potwora na ścieżce widziałem coraz więcej toksycznej masy. Zaczynałem się właśnie zastanawiać, kiedy moja wędrówka się skończy - makabryczne obrazy tego, co mogę znaleźć u kresu, mój umysł wytworzył już wcześniej, toteż starałem się przynajmniej o tej jednej rzeczy NIE myśleć - i czy nie zakończy się przypadkiem jakimś urwiskiem, czy czymś w tym rodzaju, gdy wyszedłem na polanę. Może nie była to polana trawiasta, aż tak wyobraźnia mnie nie ponosi, ale, mimo że pełna cuchnącej stęchlizną, zielonej trucizny, niewątpliwie była to polana.
A oto co ujrzałem na samym jej środku: czarnego, ponadziewanego rogami smoka, z którego pyska sączył się zielony jad. Najgorsze jednak okazało się być co innego: Tuż koło pełnych ostrych pazurów, ogromnych, smoczych łap był nie kto inny a właśnie Alvarian.
Spojrzałem na glutowatą truciznę u moich własnych łap; nie byłem pewien czy mogę, a raczej byłem pewien że NIE mogę jej zaufać. Tymczasem podczas gdy wadera razem z monstrum znajdowali się na suchej ziemi, moja jedyna, czy raczej jedyna droga możliwie szybka do przebycia prowadziła prosto przez zielone morze.
No cóż Naxet... Pora na głęboki wdech...
Rzuciłem się na wskroś przez polanę, a gęsta ciecz, chociaż sięgała mi jedynie do brzucha, skutecznie spowalniała mój marsz - bo, ze względu na tempo, biegiem tego niestety nazwać nie można - i wywoływała u mnie wystarczającą odrazę. Wystarczyła mi świadomość, że przez to świństwo zginęło kilka osób, nie musiały mi koniecznie stawać przed oczami cztery trupy.
Od suchego brzegu dzieliły mnie już tylko jakieś cztery metry stała się rzecz straszna; biała wadera, tkwiąca bezczynnie obok potwora nagle zachwiała się i upadła. Byłem przekonany, że zaraz smok się na nią rzuci albo obleje zieloną galaretą. Wpadłem w 'lekką' panikę.
- Alvarian! Alva! Słyszysz mnie? Alva! Alvaa! - zacząłem się drzeć bez opamiętania.
I wtedy smok spojrzał na mnie. I właśnie wtedy już prawie było po nas (oczywiście jeśli pominąć fakt, że od początku całego tego zielonego bagna było totalnie po nas). Bo poczwara natychmiast skoczyła w moją stronę - a ja na nieszczęście utkwiłem akurat w zielonej galarecie.
Adrenalina jest najlepszą motywacją do działania, toteż gdy smok znalazł się już na tyle blisko, że bezpieczniej byłoby nie tylko uciec, ale i zamknąć pysk, który do tej pory darł się non stop:
- Alva! Obudź się! Hej! Słyszysz mnie?! Alvaariaaan!
Jakimś cudem zrobiłem uskok w maziasty bok i wydostałem się z tego zielonego piekła. Chociaż piekło - jak się obawiałem - tak naprawdę trwało nadal i jeśli chciałem ratować życie, musiałem działać piekielnie szybko.
- Alvarian, Alva, obudź się - potrząsnąłem nieprzytomną waderą - Alva.. Błagam... ALVARIAN WSTAWAJ!
Nie działa. Smok zdawał się już lecieć w tę stronę... A może to moje oczy płatały mi już głupie figle...
Porwałem waderę w ramiona, po czym nieporadnie wziąwszy ją na grzbiet zacząłem uciekać. Wpadłem w gęstszy las, gnany obawą o życie własne i to niewłasne. Musiałem przystanąć; bezwładne ciało białofutrej zaczęło zsuwać mi się z pleców. Chwyciłem we wilczycę za kark i rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś bezpieczniej przystani. W moje oczy wpadła niewielka jaskinia. Szybko zaciągnąłem Alvę do środka.
Usiadłem obok nieprzytomnej wadery i pilnie obserwowałem okolicę. Jednak smok nie nadlatywał. Nic się nie działo. Może to i lepiej; przywrócony mi został normalny spokój nocy.
Nie miałem pomysłu, co zrobić z Alvarian, więc po prostu strożowałem, czekając, aż się przebudzi.
Miło było mieć kogoś obok siebie - nawet kogoś w stanie nieświadomym. Alvarian jest dosyć ładna; no dobra, jest piękna. Gdy jej futro połyskiwało srevrzyście w blasku księżyca, wyraźnie widać było szlachetne rysy jej pyska. Od jej smukłej sylwetki bił jakiś spokój.
Była cicha jak noc; ona i to granatowe, melancholijne otoczenie pozwoliły mi wyciszyć siebie samego.
Alvarian obudziła się mniej więcej wtedy, gdy na wschodzie pojawiły się pierwsze poranne zorze. Zmróżyła lśniące różowo od jutrzenki oczy i niezbyt przytomnym głosem wypowiedziała właśnie te słowa:
- Zaraz, tutaj gdzieś był smok.
- Tsa... Teraz znajdujemy się nieco gdzie indziej.
- Naxet - oprzytomniała nagle. Podniosła się do pozycji leżącej, a jej spojrzenie mówiło jasno: ,,co? gdzie? jak?"
- No cóż, chyba powinienem zatrudnić się jako Twój osobisty ochroniarz, bo z taką umiejętnością pakowania się w kłopoty raczej długo nie pożyjesz - zażartowałem.
- A co ze smokiem?
- Niestety, nie mogę poszczycić się zabiciem tego monstrum.
Wadera skrzywiła się.
- Jesteś głodna? - zapytałem. Ja po całej nocy w lesie zdecydowanie byłem głodny.
- Masz na myśli polowanie?
- Niee, zwierzynę dostarcza nam oddział VII. Tak by the way to my rozprowadzamy jedzenie do innych oddziałów.
- Czyli wracamy do reszty?
- W każdym razie wynieśmy się z tego miejsca.
To był koronny argument. Ruszyliśmy w, jak przypuszczaliśmy, stronę z której przybyliśmy. Tym razem szczęście nam sprzyjało - już niedługo zaczęliśmy rozpoznawać poszczególne drzewa i głazy.
Nie mieliśmy innego pomysłu, więc poszliśmy tam, gdzie nasza ekipa odnalazła trupy. Nie był to zbyt przyjemny widok, w dodatku rozchodził się od nich okropny swąd. Gdy doszliśmy na to miejsce, mogło być koło szóstej rano.
Już prawie zadałem sobie pytanie, co dalej, kiedy odnalazł się nasz oddział.
- No w końcu! - Rena wypowiedziała na głos moje myśli. - Gdzie wy się podziewaliście?
- To długa historia. Wszystko opowiemy przy śniadaniu - bo jak sądzę ten prowiant to nasze śniadanie?
Przywódczyni zmarszczyła brwi na taką zwłokę, ale pozwoliła nam usiąść do posiłku razem z resztą gromady. Jedząc opowiedzieliśmy towarzyszom całą historię. Przy okazji dowiedziałem się, co Alvarian robiła w czasie gdy ja błądziłem po lesie (czyt.opowiadanie Alvarian). Natomiast przywódczyni koniecznie chciała zobaczyć smoka.
I znów wracamy tam...
- Alva?
- Hm?
- Nie musisz iść z nami.
Zauważyłem coś w rodzaju subtelnego zdziwienia na pysku wadery, potem jakby się zastanawiała. Trwało to jednak zaledwie krótką chwilkę.
- Spokojnie. Pójdę.
- Tym razem Cię nie zgubię - mrugnąłem do niej.
- Oby - mruknęła niby-poważnie.
W tym momencie nasz zastęp ruszył.
Trzymałem się blisko Alvarian, bo Faktycznie nie miałem ochoty ponownie jak wariat szukać jej po całym lesie.Poza tym zdecydowanie lepiej współpracowało się z nią niż z resztą towarzystwa.
Szliśmy jakąś pokrętną drogą, której nie znaliśmy ani ja, ani ona, jednak oboje byliśmy przekonani, że poruszamy się w odpowiednim kierunku.
Faktycznie - po stosunkowo niedługim czasie dotarliśmy na pokrytą zieloną trucizną polanę. Zdecydowaliśmy się na ostrożne dokładniejsze oględziny i w udało nam się zlokalizować smoka.
Ukryci za jakimiś krzaczorami uważnie obserwowaliśmy poczwarę.
- Nie mą wątpliwości, że to ten gad zabił tamte wilki - stwierdziła w końcu Rena - Pozostaje jeszcze ustalić, w jaki sposób to zrobił.
W tym momencie monstrum zlokalizowało NAS.
- No cóż - odezwałem się, gdy nikt nie zareagował na zachowanie monstrum - Mamy niepowtarzalną szansę dogłębnie się o tym przekonać, o ile natychmiast się nie ruszymy.
Alvarian? Następnym razem będę szybciej odpowiadać
<1332 słowa - 35 pkt., punkty z obydwu opowiadań zostały dodane>