Spał.
Zacząłem biec polną dróżką. Było jeszcze chłodno, ale słońce raziło po oczach. Wiatr delikatnie muskał moją sierść. Cała wataha jeszcze spała, więc towarzystwa dotrzymywały mi jedynie ptaki. Zatrzymałem się przy wodospadzie. Piękne miejsce.
Moje myśli zawędrowały do Eskandera. Nie chciałem, by się o mnie martwił.
Schyliłem się nad wodą, po czym upiłem kilka łyków. Nie zdążyła się nagrzać po nocy, więc była chłodna i orzeźwiająca. Zanurzyłem w niej cały łeb, po czym gwałtownie nim potrząsnąłem, strzepując z siebie większość wody.
Dyskretnie nastawiłem uszu. Ktoś się zbliżał. Sądząc po krokach był to basior.
Nie myliłem się. Po drugiej stronie coś czarnego mignęło pomiędzy zaroślami. Zmrużyłem oczy i wyprostowałem się; do tej pory byłem schylony nad wodą, co jakiś czas pochlipując rześki napój.
- Wiem, że tam jesteś. - krzyknąłem, marszcząc brwi - Pokaż się.
Przede mną, a dokładnie po drugiej stronie wodospadu pojawił się ów basior.
- Jak Cię zwą? - zapytałem.
- Black Moon. - odparł
- X, miło mi.
Basior uniósł jedną brew do góry. Uśmiechnąłem się lekko. No tak, przecież imię X nie jest normalne.
- Długa historia. - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem
Black Moon?