- I wiesz co się wtedy stało, braciszku?! - zapytał Esk, podskakując.
- Nie mam pojęcia... - odparłem bez namysłu.
- Skoczył na niego i...!
- ...I...?
- Uciekł! Rozumiesz to? Uciekł! Tchórz, prawda? - zaśmiał się
- Tak, tak... - skinąłem łbem i westchnąłem cicho
- A co będziemy teraz robić, braciszku? - zapytał, spoglądając na mnie tymi swoimi wielkimi, złotymi oczami.
- Nie wiem, mały. A co byś chciał? - uniosłem jedną brew, uśmiechając się lekko.
- Nie wiem, ale jestem głodny. Nauczysz mnie polować?
- Tak, ale kiedy indziej, dobrze? Teraz poczekaj tam, - skinąłem łbem w kierunku niskiego, rozłożystego drzewa - a ja pójdę zapolować.
- Dobrze. - wyszczerzył zęby w jeszcze szerszym uśmiechu i w podskokach podbiegł do pnia, siadając obok.
Ja zaś ruszyłem na polowanie. Wytężyłem słuch i namierzyłem łanię. Jest lato, pełno zwierzyny, więc nie miałem z tym najmniejszych problemów. Była około kilometr stąd, więc szybko tam dobiegłem, po czym zabiłem bez najmniejszych problemów. Wróciłem do Eskandera i, zanim podałem mu mięso, podsunąłem pod jego nos buteleczkę z antidotum.
- Masz, wypij.
- Dobrze, - powiedział, po czym jednym łykiem wypił całą zawartość - mogę już jeść?
- Za chwilkę. Lepiej dmuchać na zimne.
Młody z westchnieniem usiadł na ziemi. Tajemnicze antidotum to tak naprawdę wywar, dzięki któremu nie zatruje się moim jadem, który zdążył już wchłonąć w łanię. Co prawda już uodporniłem go na nią, ale, jak już mówiłem, lepiej dmuchać na zimne.
- Dobra jedz. - po tych słowach szczeniak łapczywie dobrał się do jedzenia
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Chcesz kawałek? - zapytał z mięsem w pyszczku.
- Nie, wszystko Twoje. Nie jestem głodny.
- Jak chcesz!
Usiadłem obok jedzącego szczeniaka i czekałem, opierając się o pień drzewa. Po chwili jednak usłyszałem kroki nadchodzącego wilka. Był dwa kilometry stąd, ale przemieszczał się bardzo szybko. Czekałem. Jeden kilometr stąd. Pół kilometra. Dwieście metrów. Wstałem, zasłaniając swoim ciałem młodego.
- Co robisz, braciszku? - zapytał
- Uważaj, trzymaj się mnie. Ktoś nadchodzi. - obnażyłem kły, z których zaczęła kapać trucizna, spływając mi po pysku i lądując na ziemi, wyniszczając trawę.
Po chwili ujrzałem sylwetkę wilka, wyłaniającego się nieopodal. Przyśpieszył, widząc mnie, po czym stanął jakieś dwadzieścia metrów ode mnie. Otworzył pysk, aby coś powiedzieć, ale uprzedziłem go.
- Kim jesteś? Należysz do watahy? - zapytałem, marszcząc brwi.
Eskander schował się za mną, ciekawsko, ale z pewnym strachem przyglądając się wilkowi.
Verall?