-One tu... Są... Czuję... Je...- wyburczałem, patrząc nieprzytomny na Shiru, po czym zamknąłem oczy i sapnąłem głośno. Izaya popatrzył na mnie spode łba i powiedział śpiewająco do dziewczyny. Warto wspomnieć, że oba wilki były w postaci ludzkiej.
-Shiruuu, pora się zbieeerać. Twój kochanek naleeega! - zażenowana samica pewnie zarumieniła się, co okazało się jednak nieprawdą. Szybko podeszła do Izayi i przywaliła mu prosto w twarz. Syknął głośno, po czym nagle zapaliły się wszystkie pochodnie. Wilki w innych klatkach zaczęły świrować i wyć głośno. Wtem główna brama otworzyła się, a w jej wejściu stanął wielki, czarny stwór z czterema rogami, łysą czaszką, pozbawioną do reszty mięśni, skóry i gałek ocznych. Dokładniej miał ich trzy, na co wskazują puste miejsca. W pozbawionych oczu oczodołach zapaliły się czerwone ogniki.
-Witajcie, niedojdy...- jego głos był niczym grom z nieba. Zaśmiał się głośno, a następnie pstryknął kościstymi palcami. Ja padłem na ziemię, a Shiru i Izaya znaleźli się na trybunach, przykuci do nich kajdanami. Wokół nich poczęły pojawiać się nowe stwory; demony, demonice, czarty, diabły, wszystko co się rusza i żyje w najczarniejszych odmętach piekła. Wlepili swoje ślepia we mnie i dużego, nie zwracając uwagi na dwójkę pół ludzi, siedzących w ich gronie.
-I witajcie także moi drodzy podwładni!- dodał, podnosząc wysoko ręce. Wszyscy zaczęli wiwatować i gwizdać.
-To już setne igrzyska, więc trzeba to jakoś uczcić!- demony krzyczały i piszczały jeszcze głośniej. Trzyoki-bezoki diabeł, czy co to tam jest pokazał na mnie ręką.
-Dzisiaj nasza wierna Ygttril spełniła swoje obowiązki, przynosząc nam wilki. Ale nie byle jakie- przywódców Obozów, które mogą zagrozić naszemu współpracownikowi.- zza jego wielkiej nogi w kształcie kopyta wyjrzał... Sam Vertygun. Uśmiechnął się szyderczo, pokazując żółte kły. Język zwisał mu bezwładnie, przez co dużo śliny kapało na ziemię.
-Mamy także dzisiaj gości honorowych. Przywitajcie Shiru, "kumpelę" mojego starego znajomego, oraz mniej znanego wszystkim osobnika, Izayę. Ale ale. Zapomniałem o przyjacielu Verty'a. Przywitajcie gromkimi brawami Decimate!- demony poczęły posłusznie klaskać.
-Drogi Sitryusie- odezwał się Vertygun. Teraz przynajmniej wiem, jak ma na imię ten kolos.- Mmmożemy www końcu zacząąąć?- kilka kropel czarnej mazi spłynęło mu po łapie na glebę. Znam ją bardzo dobrze...
-Tak tak! A więc, pojedynki czas zacząć! Może ktoś na ochotnika? Hmm?- począł szukać jakiegoś dużego basiora. Ja leżałem centralnie przed nim, ale widocznie nie moja kolej- padło na mojego znajomego, Veyera. Miał duże skrzydła, rogi oraz smoczy ogon. Popatrzył przestraszony na Sitryusa. Kolos klasnął ogromnymi dłoniami, a Vey pojawił się na środku areny. Sirtyus schylił się i wziął mnie na rękę.
-Decimate, przeniosę Cię na główną trybunę, żebyś miał doskonałe miejsce do oglądania.- oznajmił i postawił mnie w wielkiej klatce na najniższym stopniu trybuny. Tuż koło mnie stała Ygttril, ta anielica śmierci. Nie była już w kapturze; miała go na plecach. Ona również miała na sobie srebrne łańcuchy, tak jak i Shiru oraz Izaya. Zerknęła na mnie ostrożnie.
-Ja nie chcę tego robić.- szepnęła, a jej oczy błysnęły złotym blaskiem.
-Nie? To dlaczego mnie tu zaprowadziłaś? I pozostałych?- musiałem mówić coraz głośniej, ponieważ tłum demonisk darł się niemiłosiernie. Za parę sekund ma się zacząć walka. Sitryus i Verty siedzieli naprzeciwko mnie, jakieś sto dwadzieścia metrów ode mnie. Nie zwracali uwagi na nas, patrzyli się tylko na biegającego po całej arenie Veyera. Było mi go bardzo żal, znałem go od dłuższego czasu, i nie spodziewałem się, że spotkamy się w takich okolicznościach.
-Zabiłby mnie. Ja nie jestem prawdziwym aniołem śmierci.- jej głos posmutniał.
-Co?- nie dowierzałem. Jak anioł mógłby znaleźć się tutaj i nie zostać rozszarpanym na strzępy?
-Wilczy Bóg skazał mnie na potępienie. Służąc Sitryusowi, mogę przeżyć. Decimate, musimy stąd uciec.- oznajmiła.
Chciałem coś powiedzieć, ale dźwięk gongu mi na to nie pozwolił.
-Wpuścić Koszmara!- wrzasnęły demony.- Wpuścić Koszmara!- powtarzały się.
Kilka sekund po uderzeniu gongu wrota otworzyły się. Wielki dym wyleciał z korytarza, z którego zaraz miał wyjść ten "Koszmar". Klatki z wilkami zapadły się pod ziemię.
-Spuścić pieska.- mruknął Sitryus, a na arenę wskoczył megamegamega wielki trzygłowy pies. Był co najmniej dwadzieścia razy większy od Veyera. Basior chciał zmienić się w swoje drugie ja, ale nie mógł. No tak, kamienie blokują te potężniejsze moce i zaklęcia. Trzęsąc się, pognał w kierunku wejścia, z którego wyszedł cerber. Kiedy chciał już przez nie przejść, brama runęła w dół, a Veyer został przepołowiony na dwie części. Demony zaczęły buczeć; widocznie nie to chciały zobaczyć. Sitryus pokręcił głową, a cerber zniknął z areny.
-Krótka przerwa.- ogłosił. Klatki ponownie powróciły na górę, a wilki wlepiły swoje ślepia w martwego Veyera.
-Decimate! Decimate!- słyszałem głos. To Shiru, siedziała kilka metrów ode mnie na prawo. Na moje szczęście demony nie przejęły się tym i poleciały gdzieś, przez co miejsce trochę opustoszało. Próbowałem jakoś poluźnić pręty klatki, ale nie udawało mi się.
-Shiru, nic mi nie jest!- odkrzyknąłem, a wadera uśmiechnęła się szeroko.
-Deci, ja muszę iść coś załatwić.- Ygttril wstała i odeszła w swoją stronę. Położyłem się na podłodze.
"I co? Mam czekać na swoją śmierć!? A co jeśli wezmą Shiru i Izayę do walki?"- pomyślałem. Do głowy przychodziły mi same nastraszniejsze scenariusze.
Gong ponownie zabrzmiał, a w tym samym czasie koło mnie pojawiła się znikąd Ygttril.
-Gdzie byłaś?- spytałem, a wadera przybliżyła się do mnie.
-Poszłam podsłuchać Sitryusa i Vertyguna, przez co mam dla ciebie dwie wiadomości.- szepnęła.
-Mów- nakazałem, przykładając ucho do prętów.
-To ta dobra: Masz być ostatni... A ta zła...- zacięła się.
-Co? Co się dzieje?... Co...- zamarłem na kilka sekund, przez to, co powiedziała później anielica.
-Masz walczyć z Shiru i Izayą. Nie ma forów, a ja nie mogę nic wymyślić.- położyła uszy po sobie. Usiadłem zrezygnowany, opierając się o pręty klatki.
-Nie wiem jak Ci pomóc.- powiedziała ze smutkiem.- Zależy mi na tobie. Kiedy jeszcze byłam "normalna", obserwowałam twoje dzieciństwo, dorosłość...
-Jesteś moim aniołem?- mruknąłem żartobliwie.
-Tak- odpowiedziała. Zamurowało mnie. Ona, ta która skazała mnie na śmierć moim aniołem?
-Jeżeli zrobię coś, co będzie naprawę dobre... Mogę spokojnie odejść tam, gdzie moje miejsce.- uśmiechnęła się niepewnie.
-A teraz, nasz ulubiony wojownik! Trygon!- oznajmił Sitryus. Wypowiedział jakieś słowa, po czym pojawił się ten jego wojownik. Wielki Czart, uzbrojony w miecz, zbroję i Ognisty Bicz. Na arenę został wprowadzony... Yozeu. Jego baza mieściła się kilometr od Radioaktywnych Łap. Mieliśmy bardzo dobre kontakty.
Kilka minut później Yozeu poległ. Walczył zaciekle, ale i on w nierównym boju przegrał życie. Czart śmiał się gromko, po czym oderwał jego łeb i zrobił sobie z niego medalion.
W przeciągu dwóch godzin wszystkie wilki zostały doszczętnie wytępione. Wprawdzie, nie byli to wszyscy przewodnicy Obozów; zginęło ich łącznie piętnaście z naszego rejonu, więc wraz z Łapami i innymi Obozami pozostało jeszcze osiem aktywnych watah, z czego po dwóch słuch zaginął.
-Teraz główny punkt rozrywki! Nasz dzielny Decimate, kontra... Nie, nie Koszmar i inni nasi ulubieńcy.- przerwał Sitryus targowania innych demonów.- Powracając, na arenę wkroczy Decimate oraz... Jego współbrateńcy, Shiru i Izaya.- na jego pysk wkroczył zdradziecki uśmieszek.
-To będzie piękna walka.- wymruczał Vertygun. Wtem niespodziewanie ja i moi przyjaciele, znaleźliśmy się na polu walki. Wszyscy byliśmy w wilczych postaciach.
-Wszelkie chwyty dozwolone, nawet te najbrudniejsze. Ten kto wygra... Przeżyje.- wytłumaczył Sitryus. Ygttril siedziała załamana na mojej klatce, przypatrując się mi z uwagą.
-Wybaczcie mi to, co teraz zrobię...- szepnąłem i pokazałem kły -Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie...
-Shiruuu, pora się zbieeerać. Twój kochanek naleeega! - zażenowana samica pewnie zarumieniła się, co okazało się jednak nieprawdą. Szybko podeszła do Izayi i przywaliła mu prosto w twarz. Syknął głośno, po czym nagle zapaliły się wszystkie pochodnie. Wilki w innych klatkach zaczęły świrować i wyć głośno. Wtem główna brama otworzyła się, a w jej wejściu stanął wielki, czarny stwór z czterema rogami, łysą czaszką, pozbawioną do reszty mięśni, skóry i gałek ocznych. Dokładniej miał ich trzy, na co wskazują puste miejsca. W pozbawionych oczu oczodołach zapaliły się czerwone ogniki.
-Witajcie, niedojdy...- jego głos był niczym grom z nieba. Zaśmiał się głośno, a następnie pstryknął kościstymi palcami. Ja padłem na ziemię, a Shiru i Izaya znaleźli się na trybunach, przykuci do nich kajdanami. Wokół nich poczęły pojawiać się nowe stwory; demony, demonice, czarty, diabły, wszystko co się rusza i żyje w najczarniejszych odmętach piekła. Wlepili swoje ślepia we mnie i dużego, nie zwracając uwagi na dwójkę pół ludzi, siedzących w ich gronie.
-I witajcie także moi drodzy podwładni!- dodał, podnosząc wysoko ręce. Wszyscy zaczęli wiwatować i gwizdać.
-To już setne igrzyska, więc trzeba to jakoś uczcić!- demony krzyczały i piszczały jeszcze głośniej. Trzyoki-bezoki diabeł, czy co to tam jest pokazał na mnie ręką.
-Dzisiaj nasza wierna Ygttril spełniła swoje obowiązki, przynosząc nam wilki. Ale nie byle jakie- przywódców Obozów, które mogą zagrozić naszemu współpracownikowi.- zza jego wielkiej nogi w kształcie kopyta wyjrzał... Sam Vertygun. Uśmiechnął się szyderczo, pokazując żółte kły. Język zwisał mu bezwładnie, przez co dużo śliny kapało na ziemię.
-Mamy także dzisiaj gości honorowych. Przywitajcie Shiru, "kumpelę" mojego starego znajomego, oraz mniej znanego wszystkim osobnika, Izayę. Ale ale. Zapomniałem o przyjacielu Verty'a. Przywitajcie gromkimi brawami Decimate!- demony poczęły posłusznie klaskać.
-Drogi Sitryusie- odezwał się Vertygun. Teraz przynajmniej wiem, jak ma na imię ten kolos.- Mmmożemy www końcu zacząąąć?- kilka kropel czarnej mazi spłynęło mu po łapie na glebę. Znam ją bardzo dobrze...
-Tak tak! A więc, pojedynki czas zacząć! Może ktoś na ochotnika? Hmm?- począł szukać jakiegoś dużego basiora. Ja leżałem centralnie przed nim, ale widocznie nie moja kolej- padło na mojego znajomego, Veyera. Miał duże skrzydła, rogi oraz smoczy ogon. Popatrzył przestraszony na Sitryusa. Kolos klasnął ogromnymi dłoniami, a Vey pojawił się na środku areny. Sirtyus schylił się i wziął mnie na rękę.
-Decimate, przeniosę Cię na główną trybunę, żebyś miał doskonałe miejsce do oglądania.- oznajmił i postawił mnie w wielkiej klatce na najniższym stopniu trybuny. Tuż koło mnie stała Ygttril, ta anielica śmierci. Nie była już w kapturze; miała go na plecach. Ona również miała na sobie srebrne łańcuchy, tak jak i Shiru oraz Izaya. Zerknęła na mnie ostrożnie.
-Ja nie chcę tego robić.- szepnęła, a jej oczy błysnęły złotym blaskiem.
-Nie? To dlaczego mnie tu zaprowadziłaś? I pozostałych?- musiałem mówić coraz głośniej, ponieważ tłum demonisk darł się niemiłosiernie. Za parę sekund ma się zacząć walka. Sitryus i Verty siedzieli naprzeciwko mnie, jakieś sto dwadzieścia metrów ode mnie. Nie zwracali uwagi na nas, patrzyli się tylko na biegającego po całej arenie Veyera. Było mi go bardzo żal, znałem go od dłuższego czasu, i nie spodziewałem się, że spotkamy się w takich okolicznościach.
-Zabiłby mnie. Ja nie jestem prawdziwym aniołem śmierci.- jej głos posmutniał.
-Co?- nie dowierzałem. Jak anioł mógłby znaleźć się tutaj i nie zostać rozszarpanym na strzępy?
-Wilczy Bóg skazał mnie na potępienie. Służąc Sitryusowi, mogę przeżyć. Decimate, musimy stąd uciec.- oznajmiła.
Chciałem coś powiedzieć, ale dźwięk gongu mi na to nie pozwolił.
-Wpuścić Koszmara!- wrzasnęły demony.- Wpuścić Koszmara!- powtarzały się.
Kilka sekund po uderzeniu gongu wrota otworzyły się. Wielki dym wyleciał z korytarza, z którego zaraz miał wyjść ten "Koszmar". Klatki z wilkami zapadły się pod ziemię.
-Spuścić pieska.- mruknął Sitryus, a na arenę wskoczył megamegamega wielki trzygłowy pies. Był co najmniej dwadzieścia razy większy od Veyera. Basior chciał zmienić się w swoje drugie ja, ale nie mógł. No tak, kamienie blokują te potężniejsze moce i zaklęcia. Trzęsąc się, pognał w kierunku wejścia, z którego wyszedł cerber. Kiedy chciał już przez nie przejść, brama runęła w dół, a Veyer został przepołowiony na dwie części. Demony zaczęły buczeć; widocznie nie to chciały zobaczyć. Sitryus pokręcił głową, a cerber zniknął z areny.
-Krótka przerwa.- ogłosił. Klatki ponownie powróciły na górę, a wilki wlepiły swoje ślepia w martwego Veyera.
-Decimate! Decimate!- słyszałem głos. To Shiru, siedziała kilka metrów ode mnie na prawo. Na moje szczęście demony nie przejęły się tym i poleciały gdzieś, przez co miejsce trochę opustoszało. Próbowałem jakoś poluźnić pręty klatki, ale nie udawało mi się.
-Shiru, nic mi nie jest!- odkrzyknąłem, a wadera uśmiechnęła się szeroko.
-Deci, ja muszę iść coś załatwić.- Ygttril wstała i odeszła w swoją stronę. Położyłem się na podłodze.
"I co? Mam czekać na swoją śmierć!? A co jeśli wezmą Shiru i Izayę do walki?"- pomyślałem. Do głowy przychodziły mi same nastraszniejsze scenariusze.
*10 minut później*
Gong ponownie zabrzmiał, a w tym samym czasie koło mnie pojawiła się znikąd Ygttril.
-Gdzie byłaś?- spytałem, a wadera przybliżyła się do mnie.
-Poszłam podsłuchać Sitryusa i Vertyguna, przez co mam dla ciebie dwie wiadomości.- szepnęła.
-Mów- nakazałem, przykładając ucho do prętów.
-To ta dobra: Masz być ostatni... A ta zła...- zacięła się.
-Co? Co się dzieje?... Co...- zamarłem na kilka sekund, przez to, co powiedziała później anielica.
-Masz walczyć z Shiru i Izayą. Nie ma forów, a ja nie mogę nic wymyślić.- położyła uszy po sobie. Usiadłem zrezygnowany, opierając się o pręty klatki.
-Nie wiem jak Ci pomóc.- powiedziała ze smutkiem.- Zależy mi na tobie. Kiedy jeszcze byłam "normalna", obserwowałam twoje dzieciństwo, dorosłość...
-Jesteś moim aniołem?- mruknąłem żartobliwie.
-Tak- odpowiedziała. Zamurowało mnie. Ona, ta która skazała mnie na śmierć moim aniołem?
-Jeżeli zrobię coś, co będzie naprawę dobre... Mogę spokojnie odejść tam, gdzie moje miejsce.- uśmiechnęła się niepewnie.
-A teraz, nasz ulubiony wojownik! Trygon!- oznajmił Sitryus. Wypowiedział jakieś słowa, po czym pojawił się ten jego wojownik. Wielki Czart, uzbrojony w miecz, zbroję i Ognisty Bicz. Na arenę został wprowadzony... Yozeu. Jego baza mieściła się kilometr od Radioaktywnych Łap. Mieliśmy bardzo dobre kontakty.
Kilka minut później Yozeu poległ. Walczył zaciekle, ale i on w nierównym boju przegrał życie. Czart śmiał się gromko, po czym oderwał jego łeb i zrobił sobie z niego medalion.
W przeciągu dwóch godzin wszystkie wilki zostały doszczętnie wytępione. Wprawdzie, nie byli to wszyscy przewodnicy Obozów; zginęło ich łącznie piętnaście z naszego rejonu, więc wraz z Łapami i innymi Obozami pozostało jeszcze osiem aktywnych watah, z czego po dwóch słuch zaginął.
-Teraz główny punkt rozrywki! Nasz dzielny Decimate, kontra... Nie, nie Koszmar i inni nasi ulubieńcy.- przerwał Sitryus targowania innych demonów.- Powracając, na arenę wkroczy Decimate oraz... Jego współbrateńcy, Shiru i Izaya.- na jego pysk wkroczył zdradziecki uśmieszek.
-To będzie piękna walka.- wymruczał Vertygun. Wtem niespodziewanie ja i moi przyjaciele, znaleźliśmy się na polu walki. Wszyscy byliśmy w wilczych postaciach.
-Wszelkie chwyty dozwolone, nawet te najbrudniejsze. Ten kto wygra... Przeżyje.- wytłumaczył Sitryus. Ygttril siedziała załamana na mojej klatce, przypatrując się mi z uwagą.
-Wybaczcie mi to, co teraz zrobię...- szepnąłem i pokazałem kły -Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie...
Ciąg dalszy nastąpi....