- Coś się stało, braciszku? - zapytałem, tuląc się do jego łapy
Zatrzymał się. Spojrzał na mnie, na początku gniewnie i poważnie. Położyłem po sobie uszy i cofnąłem się o krok.
Czy zrobiłem coś źle?
Po chwili jednak braciszek uśmiechnął się lekko i musnął moje ucho nosem. Rozpromieniłem się.
- Przepraszam, mały. Ostatnio mam dużo na głowie.
- Nic się nie stało, braciszku. - znów przytuliłem się do łapy X; byłem zbyt mały, żeby złapać go za szyję.
- Jesteś głodny? - zapytał, a ja uśmiechnąłem się szeroko
- Oczywiście!
- W takim razie zaczekaj tutaj, a ja zaraz wrócę. Tylko nigdzie nie idź!
- Dobrze. - uniosłem dumnie łeb.
Braciszek odszedł, wcześniej uśmiechając się do mnie. Usiadłem pod drzewem. Po chwili coś mignęło mi przed nosem. Coś kolorowego... Motyl!
Skoczyłem za nim. Nim się obejrzałem, biegłem za kolorową plamą, którą teraz zdawał się być właśnie on. Biegłem jeszcze przez chwilę, ile sił w łapach. Niestety po chwili odleciał, a ja zostałem sam.
Tylko gdzie?!
Braciszek miał rację... Mogłem tam zostać. Skuliłem uszy.
- Braciszku! - zawołałem, lecz odpowiedziało mi jedynie echo, rozchodzące się po lesie.
Po chwili jednak dostrzegłem wejście do jaskini. Skoczyłem w jego kierunku, z impetem wpadając do środka.
- Dzień dobry! - zawołałem, a dwie wadery spojrzały na mnie jak na ducha - Panie są alfami, tak? - zapytałem z wielkim uśmiechem na pyszczku
- Tak, jesteśmy. - odpowiedziała żółta
- Jestem Eskander - powiedziałem dumnie - Mogę tu zostać?
- Tak, znaczy... Skąd się ty wziąłeś? - zapytała czarna
- Wbiegłem. Jak się nazywacie?
- Taravia. - odparła z niesmakiem żółta - A to Serafina - wskazała na czarną.
- Mój braciszek poszedł na polowanie, a ja się zgubiłem. Mogę tu zostać, aż mnie znajdzie?
- Ten Twój braciszek to X, tak? - zapytała Taravia
- Mhm. - przytaknąłem - Macie coś do jedzenia?
- Tak, proszę. - westchnęła Serafina, podając mi kawałek mięsa, który zacząłem łapczywie jeść - Właśnie jadłyśmy.
- Dziękuję. - powiedziałem z ustami pełnymi mięsa
Po chwili usłyszałem ciche skomlenie.
- Co to? - zapytałem
- Cheroke. Mała waderka, właśnie się obudziła.
- Idź do niej. Ja pójdę poszukać X. - powiedziała Taravia, wychodząc
Pobiegłem za Serafiną, która patrzyła się na Cheroke.
- Mogę się z nią pobawić?
- Tak, chyba tak. Tylko uważaj, jest bardzo delikatna. - uśmiechnęła się Serafina i westchnęła cicho. Po chwili wyszła do drugiego pomieszczenia.
W wejściu pojawiła się Taravia, a z nią braciszek. Podbiegłem do niego i skoczyłem w jego stronę, rzucając się mu na szyję.
- Braciszku! Przepraszam! - krzyknąłem, a łapa braciszka wylądowała na moich plecach, przyciskając mnie do siebie
- Nic się nie stało, mały.
- Szybko poszło. - powiedziała Serafina i zmierzyła braciszka wzrokiem. Skrzywiła się, a oczy zmrużyły się. Przez jej gardło przeszło ciche warknięcie. Po chwili zniknęła w drugim pomieszczeniu.
- Mogę jeszcze tu zostać? - zapytałem braciszka - Chciałbym pobawić się z Cheroke.
- Może? - zapytał Taravii, uśmiechając się lekko.
- Tak, pewnie. W sumie potrzebujemy kogoś, kto zajmie się małą. - wymusiła lekki uśmiech.
- Dziękuję! - wykrzyknąłem i pobiegłem do Cheroke.
Była mniejsza ode mnie. Patrzyła na mnie pytająco.
- Cześć! Jestem Eskander, a Ty to Cheroke. Pobawimy się?! - zapytałem uśmiechając się szeroko.
Cheroke? :D Cóż, szczeniaki... :D