29 stycznia 2017

Od Taravii "Apogeum Wojny"

Stałam tak jeszcze chwilę, z szeroko otwartymi oczami, z nieruchomiejącym ciałem Nocty pod łapami. Mimowolnie zaczęłam się trząść, wpatrując się w jej martwe, zamglone oczy.
I wtedy rozległ się głuchy wrzask, powoli zamieniając się w pisk. Rozdzierał mnie od środka, tłumił zmysły i przygniatał do ziemi. Upadłam, chcąc zaraz wstać, lecz nie mogłam się ruszyć. Wszyscy wokół również przylegli do nasączonej krwią ziemi, zaciskając oczy.
- Ta... ravia... - usłyszałam cichy, znajomy głos obok.
Pisk ustał, a ja jeszcze przez chwilę nie mogłam nic zrobić. Mój wzrok znów skierował się w stronę nieżyjącej już towarzyszki. Rozglądnęłam się, szukając wzrokiem przeciwników. Ale oni odeszli, jakby się poddając.
Wygraliśmy. 
Nie, to nie do końca tak. 
Wygrałam jako alfa, przegrałam jako wilk. 
Zacisnęłam zęby i przymknęłam oczy, zwieszając łeb. Po polu walki przebiegł okrzyk zwycięstwa, lecz taki przytłumiony, przygaszony. Może dlatego, że wszyscy są wykończeni? A może dlatego, że wśród nas leży trup?
- Taravio.
Podszedł do mnie i musnął mój kark nosem, a ja wtuliłam się w jego futro. Po chwili jednak odsunęłam się, spoglądając w jego zmęczone oczy.
- Zabierz wszystkich do medyków. Pomóż najbardziej rannym się tam dostać - rozkazałam, a ten spojrzał na mnie, marszcząc troskliwie brwi.
- Ty też powinnaś...
Nie usłyszałam jego dalszych słów. Nie chciałam ich słyszeć. Spojrzałam na swoje futro i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że cała jestem w rubinowej posoce.
- To jej krew - szepnęłam, wciąż nie mogąc się z tym pogodzić.
Nie odpowiedział, zwołując wszystkich i ruszając w stronę centrum.
Zostałam sama, z zimnym już ciałem Nocty. Wpatrywałam się w nią, żałując, że nie odpowiedziałam jej wtedy, kiedy mówiła o swoich przeżyciach. O swojej tragicznej przeszłości. Podeszłam do niej i zarzuciłam ją sobie na grzbiet, lekko uginając się pod jej ciężarem. Cała przyroda zdawała się przygasać, jakby nie zauważyła zwycięstwa. Szare chmury płynęły po brunatnym niebie, a drzewa szemrały cicho, złowieszczo, nie dając powodu do dumy.
- Dlaczego nie pozwoliłaś mi odejść honorowo, tak, jak przystało na alfę?
Cieszyłam się, że reszta odeszła. Nie widzieli moich łez, nieśmiało spływających po pysku.
Brnęłam do przodu, szurając łapami po skalistym podłożu, i co jakiś czas przystawałam, poprawiając bezwładnie zwisające z mojego grzbietu kończyny.

- Zajmijcie się nią - poleciłam, kładąc waderę na grubej macie.
- Ona nie żyje.
- Nie jestem głupia, Ingreed - mruknęłam, wychodząc i przez ramię rzuciłam - Kiedy wrócę, jej rany mają być zaszyte.
Nie musiałam odwracać się po raz kolejny, żeby wiedzieć, że moja córka skinęła łbem. Zawsze posłusznie wykonywała rozkazy.

Wiedziałam. Zbierało się na deszcz, który teraz bezczelnie zmywał ze mnie krew. W końcu stanęłam w miejscu, patrząc przez siebie. Znów ruszyłam. Pewnie stawiałam kolejne kroki, wchodząc po małych stopniach, aż na sam szczyt. Widziałam stąd znaczną część terenów, swoich terenów. Widziałam kłębiące się w dole wilki, które teraz nawet nie zwracały na mnie uwagi. Były zajęte sobą, swoimi ranami, swoimi bliskimi. Rozmawiały, śmiały się, widząc świat w jaśniejszych kolorach. Wygraliśmy, zadźwięczało mi we łbie. Ale jakie to zwycięstwo, skoro przeze mnie zginął wilk? Przeze mnie. Przez alfę, przeze mnie. Przez to, że jestem tak słaba.
Zawyłam cicho, żałośnie, zwracając na siebie uwagę. Po chwili nabrałam powietrza w płuca i zawyłam donośnie, na pozór radośnie, obwieszczając zwycięstwo. Wilki uśmiechały się do mnie, a ja byłam na tyle bezczelna, żeby odwdzięczyć się tym samym. A później zeszłam i ruszyłam do sklepu, wiedząc, co chcę zrobić.

- Jak to nie macie?! - warknęłam, nie zastanawiając się nawet nad tym, z kim rozmawiam.
- Nie mamy, nie d...
- Wiem, że macie. Jeden flakonik. Wiem o tym sklepie wszystko!
Zielony, cenny flakonik sunął po ladzie wprost w moje łapy. Bez słowa pochwyciłam go i zaczęłam wychodzić.
- 5 000 L.
Odwróciłam się, unosząc brew.
- 5 000 L - powtórzył, najwyraźniej myśląc, że nie usłyszałam.
- Zapłacę później.
- Ale tak nie można!
- Jestem alfą, do cholery! - fuknęłam - Ja mogę wszystko!
I wyszłam, zostawiając biednego, tymczasowego sprzedawcę w kompletnym osłupieniu.

- Co to jest? - zapytała, biorąc eliksir do łapy i oglądając go. - Naprawdę?! To TO?!
Uparcie milczałam, czekając, aż poda go waderze.
- Miejmy to za sobą.
Zawahała się, lecz zauważając moje naglące spojrzenie, wlała oleistą maź do pyska wadery.

A ta otworzyła oczy, kaszląc.

- Nocta! - skoczyłam na równe łapy, a Ingreed z uśmiechem na pysku wyszła, dając mi okazję do porozmawiania z waderą w cztery oczy.
Zamrugała, przyzwyczajając oczy do światła, po czym uniosła się do siadu, spoglądając na mnie zagubionym wzrokiem.
- Cóż, witaj w świecie żywych.
- Dlaczego...?
- Nie ma różnicy - zaśmiałam się. - Może chciałam Ci coś powiedzieć?
Westchnęła, a w jej oczach zatańczyło coś, co wskazywało na chęć powiedzenia czegoś niezbyt miłego.
- Wiem, że nie jestem dobrą alfą. Ale chciałam podziękować. Za wszystko. Za Twoją śmierć i życie.
- Mam zacząć płakać? - fuknęła, a ja pokręciłam lekko łbem.
- Wiesz... - zaczęłam, nie zwracając uwagi na jej wtrącenia - Jestem słaba. Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Do czasu, ale szczęśliwe. Nie mam pojęcia, jak to jest być torturowanym, bitym i kłutym igłami. Ale mówią, że każdy cierpi tyle, ile jest w stanie znieść. Jestem słaba - powtórzyłam - i właśnie dlatego założyłam Watahę Smoczego Ostrza. Jednoczę słabe jednostki, tworząc silną wspólnotę.

Nocta? 
Cóż, jesteś żywa. Jeśli chcesz, to odpowiadaj, ale pamiętaj, 
że odpiszę dopiero w następnym tygodniu ;)

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template