30 stycznia 2017

Od Cheyenne CD Wuwei'a

- Nie ważne. Pomogę wilkowi, który według Ciebie potrzebuje pomocy, a ty pójdziesz ze mną - oznajmnił Wuwei.
Ze zdziwienia zmarszczyłam brwi i spojrzałam na samca badawczo. Jego słowa brzmiały w moich uszach, bardziej jak rozkaz, niż propozycja warta swego wkładu. Niemniej jednak wątpiłam w możliwości wilka.
- Ty? Pomóc? - zapytałam zadziwiona jego absurdalną zmianą.
Znów powtórzyłam w pamięci wypowiedziane przez niego słowa, które w moim domniemaniu brzmiały, co najwyżej śmiesznie. W ogóle cała ta sytuacja zdawała się być swoiście komiczna.
Po chwili wybuchnęłam głośnym śmiechem, dyskretnie spoglądając na z nagła spochmurniały pysk basiora. Widząc jego reakcję, od razu poczułam się lepiej. Co jak co, ale z powagą było mu do twarzy. Mój dobry humor trwał niestety zaledwie kilka sekund. Tak krótki czas wystarczył, by w zachowaniu Wuwei'a nastąpił pewnego rodzaju, przełom.
Niespodziewanie ten ruszył się z miejsca, tylko po to, aby podejść do wymagającego opieki osobnika. Następnie usiadł przy ciele i rozłożył swoje skrzydła, zagradzając nimi cały widok. Zupełnie jakby nie chciał, bym widziała co robi. Nie podobało mi się to, i to wcale nie ze względu, że nie posiadałam do niego zbytniego zaufania. Nie. Skoro wzniósł coś na pozór parawanu, z pewnością w jego główce, zrodził się jakiś chory pomysł.
- Co tam robisz?! - krzyknęłam zniecierpliwiona
Miałam złe przeczucia. W dodatku nie widziałam tego co robi.
- Zaraz... - odparł ze stoickim spokojem.
Prychnęłam z desperacji. W ogóle nie miałam pojęcia, po co to wszystko. Dlaczego to robi i jaki ku temu ma cel. Jeżeli myśli, że tym uczy...
Ze strachu podskoczyłam w miejscu, czując na swoim grzbiecie czyjś dotyk. Z niepokojem obejrzałam się więc za siebie, tylko po to, by spotkać się ze spojrzeniem niebieskich tęczówek, Alfy.
- Przepraszam że Cię wystarszyłam... - zaczęła zmieszana - Możemy porozmawiać...?
Nie zaszczyciłam Taravi odpowiedzią, a jedynie kiwnęłam głową. Wilczyca natomiast odeszła parę kroków i dała mi znak, bym poszła w jej ślady. Zanim jednak to uczyniłam, zerknęłam na wciąż ślęczącą przy poranionym wilku, sylwętkę skrzydlatego basiora. Nie byłam pewna, czy aby na pewno mogę pozostawić go samego. Ostatecznie ruszyłam za przywódczynią.
Kremowa wadera poprowadziła mnie wprost, pod jeden z namiotów.
- Słuchaj Cheyenne, jest sprawa.
- Ależ słucham... - mówiąc to, przekrzywiłam lekko głowę.
Byłam niezwykle ciekawa, co takiego może chcieć ode mnie Alfa. W końcu nie jestem nikim specjalnym i nigdy nie byłam. Prawdę mówiąc, to nawet nie chcę być kimś takim. Dobrze mi, tak jak jest.
- Jak zapewne widzisz, brakuje nam tu nieco medyków... - urwała na moment, głęboko zastanawiając się nad kolejnymi słowami - Pomyślałam więc... Oczywiście jeżeli mogłabyś i nie sprawiałoby to problemów... Czy mogłabyś zostać w obozowisku kilka dni, jako uzdrowicielka?
Mrugnęłam oczyma. Słowa Taravi, zupełnie nie chciały do mnie dotrzeć, przez jeszcze około kilka sekund. Dopiero jej dalsza wypowiedź, wybudziła mnie ze stanu osłupienia.
- ... wiem że jesteś u nas na stanowisku stratega, a ten zazwyczaj nie miesza się w sprawy zdrowotne wojska, lecz...
- Nie musisz dalej mówić - przerwałam jej - Dobrze. Zgadzam się.
Pysk Alfy od razu rozpromienił się z radości, co nie umkło mojej uwadze. Wyraźnie kamień spadł jej z serca, gdy tylko usłyszała moje słowa. Nie ukrywam, że niezmiernie mnie to cieszyło. Czułam się przez to potrzebna watasze.
- A teraz, przepraszam Cię Taravio. Muszę coś załatwić - oznajmiłam.
- Oczywiście. I tak dzisiaj już dużo zrobiłaś - posłała mi promienny uśmiech, który od razu odwzajemniłam.
Gdy tylko wadera oddaliła się ode mnie, postanowiłam udać się w drogę powrotną do domu. Nigdzie przecież nie zregeneruje tak bardzo swoich sił, jak u siebie. W miejscu gdzie mam jakiegokolwiek poczucie bezpieczeństwa.
Powolnym krokiem, ruszyłam leśną ścieżką - dokładnie tą samą, którędy się tutaj dostałam. Jako że godzina już nie była aż tak młoda, a słońce kończyło swą wędrówkę po niebie, otaczająca mnie sceneria znacząco różniła od tej, którą zapamiętałam. Cały las bowiem spowił półmrok. Gąszcz zaczęły wypełniać najróżniejsze dźwięki. Przede wszystkim w tle, słychać było pohukiwania sów i odgłosy budzących się na żer, nietoperzy. Do tego doszły także niepokojące szmery i trzaski. W swoim własnym tempie, busz rozpoczynał wracać do życia...
Czujnie rozejrzałam się wokoło, poczuwszy z nagła obcą woń innego wilka. Tak bardzo wyraźną, że mogłabym nawet przysiąc że osobnik jest gdzieś niedaleko. Zdecydowanie blisko mnie, zbyt blisko. Niespokojnie stąpnęłam w miejscu, zatrzymując się na moment. Uniosłam nos do góry, by spróbować namierzyć osobnika i wciągnęłam zimne powietrze do płuc. Zapach postaci wypełnił moje nozdrza, sprawiając że mogłam ją nawet rozpoznać. Wuwei. Mruknęłam coś niezrozumiałego pod nosem, zniesmaczona tym odkryciem. Zaraz jednak, wyrwałam do przodu, uświadamiając sobie o niedopełnieniu przez niego, pewnej formalności. W tym momencie, kierowała mną imluls oraz czysta ciekawość.
Szybko odnalazłam biało-czarnego basiora, który okazał się być w sumie, niedaleko. Bez zbędnego ,,ale", rzuciłam się na jego postać, fukając złowrogo.
- Miałeś mnie gdzieś zaprowadzić, co z naszą umową?!
Zdezorientowany samiec, spojrzał na mnie wielce zdziwiony. Potem wstał z ziemi i otrzepawszy się, odparł zupełnie bez entuzjazmu:
- Więc chodźmy.
Wuwei postawił przed sobą kilka kroków a ja ruszyłam za nim, utrzymując od niego odpowiednią odległość. Wolałam pozostać lekko z tyłu, jakby okazało się że ma wobec mnie jakieś inne zamiary.
Po dziesięciominutowej wędrówce, dotarliśmy w końcu na wyznaczone przez wilka, miejsce. Ku mojemu zaskoczeniu, znajdowaliśmy się na polance. Dokładnie tej samej, na której się spotkaliśmy tego dnia. Widząc to poczułam się nieco zawiedziona, jak i podirytowana. Naprawdę nie było go stać, na coś lepszego?
- To ma być to miejsce? - zapytałam z udawanym zdziwieniem
Co, jak co, ale nie zamierzałam zdradzać mu swoich prawdziwych odczuć.
- Tak. Do odpoczynku w sam raz - odparł i położył się na trawie.
Gdy tylko przymknął powieki, przekręciłam teatralnie oczami. On serio myślał że ja tu spędzę najbliższe... Pomyślmy, pięć minut? Nie. Chociaż...?
- Potrafisz czytać w myślach? - zagaił basior, lecz nie słuchałam go w tej chwili.
Byłam zbyt zajęta, rozmyślaniem.
Gdy w końcu wyrwałam się z kilkunastu sekundowego zawieszenia, ostatecznie postanowiłam pójść w ślady Wuwei'a, kładąc się od niego parę metrów dalej. Niemożliwe, stało się możliwe. A jednak. Ułożyłam się na boku, plecami do samca i zwinęłam w kłębek.
Już dawno nad krainą, zdążył zapanować zmrok, więc na niebie widniał ogromnych rozmiarów, majestatyczny księżyc. Nie on przykłuł jednakże moją uwagę. Lazur ciemnego nieba, pokrywały setki tysięcy malutkich punkcików. Zapatrzona w ten obraz, nawet nie zauważyłam, kiedy moje powieki stały się ciężkie. Wkrótce usnęłam...

---

Zimna kropla, nieokreślonej dokładnie cieczy, spadła wprost na mój pysk, budząc mnie tym samym ze słodkiego jak miód snu. Wypłoszona ,od razu otworzyłam szeroko oczy, a wówczas kolejne łezki oblały moje futro. Zaczęło padać. 
Szybko podniosłam się do siadu, drżąc lekko z wszechogarniającego moje ciało, zimna. Mimowolnie obróciłam się za siebie, przypominając sobie o obecności Wuwei'a. O ile jeszcze w ogóle tu był. Strugi deszczu, skutecznie ograniczały moje pole widzenia do zaledwie metra, a przecież ułożyłam się od niego z conajmniej pięć razy dalej. Nie widziałam więc nic, co przypominało mi postać wilka. W dodatku pogoda skutecznie kamuflowała wszelkie zapachy i zagłuszała dźwięki. Czułam się jak w środku jednej, wielkiej, astrologicznej apokalipsy. 
Nie mogłam już dłużej tkwić w tym samym miejscu. Moje futro zdążyło już całkowicie przemoknąć a w dodatku moje samopoczucie nadal było kiepskie. W tej sytuacji nie widziałam innego rozwiązania, niż ucieczka. Przed siebie. Zupełnie na oślep. Jak najdalej od tej upiornej polanki!

Wuwei?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template