31 stycznia 2017

Od Asacrifice do Nocty

Tu właśnie leżą bestie. 
Leżą...
Są martwe, zimne, zakrwawione. 
I chociaż zajmowana przez nie przestrzeń w niczym nie przypomina normalnej przestrzeni, jest jednako ciasno upakowana. Nie znajdzie się nawet cal sześcienny niewypełniony kłem, nogą, łbem, uchem, czerwoną plamą...Rezultat przypomina trochę te dziwaczne rysunki, gdzie gałki oczne powoli zdają sobie sprawę, że przestrzeń między potworami to w rzeczywistości kolejny potwór.
     Mogłyby wzbudzić skojarzenie z puszką sardynek, gdyby ktoś uwierzył że sardynki są wielkie, okryte sierścią, łuską. Dumne, rządne krwi i naszych terenów.
Mogę się założyć, że gdzieś jest też klucz.

Stałem na pustym już placu, gdzie dwa dni temu odbyła się krwawa wojna. Wojna o mój dom, wojna o moją ziemię. Mimo tego iż sam zabijałem *i to dosyć brutalnie* widok wszystkich poległych przyprawił mnie o dreszcze. Rzadka mżawka siąpiła z szarego nieba akcentując spowijającą las i ścieżki mgłę.  Pogoda od czasu starcia w cale się nie zmienia. Może i to dobrze? Może bogowie do czasu pochowania wszystkich zmarłych chcą utrzymać smutny klimat? Nie wiem, mam gdzieś wszystkich bożków. Ale za to, tą pogodę wręcz uwielbiam. Szczury rozmaitych gatunków zajmowały się gnijącym ciałem jednego z głucholców. Opowiadam wam o samych głupstwach, jakie przychodzą mi do głowy, zamiast od razu mówić - po jaką cholerę tu przylazłem? Otóż, chciałem jeszcze raz przypomnieć sobie ten widok. Widok rzeźni, która nastąpiła po przybyciu czarnego. Tej wielkiej, niebezpiecznej poczwary, która zamordowała najwredniejszą, najzłośliwszą, najodważniejszą waderę, jaką przyszło mi w życiu spotkać.
      Pewnie chcielibyście wiedzieć - co w tedy sobie myślałem?
Zastanawiałem się dlaczego w tedy siedziałem w krzakach. Skryty, cichy, czekający na odpowiedni moment. Po prostu patrzyłem, jak moja jedyna znajoma rzuca się na króla potworów oddając swe życie za złotą, niebieskooką waderę. Niby to tylko jedno, małe nic nie znaczące życie. Ale jednak Taravia jest alfą. Jest alfą, i moją matką. To ja powinienem zginąć. W tedy chociaż mój ojciec zacząłby mnie doceniać. Byłbym dla niego czymś więcej niż tylko brudnym, samotnym, zimnym basiorem. Byłbym jego synem.

Poszedłem do biblioteki. Wiem, to dziwne. Jestem mordercą, a takie wilki o tej porze patrolują terytorium w poszukiwaniu ofiar, a nie przesiadują z nosem w książce. Cóż, coś mnie musiało mocno pier****ąć, że otworzyłem drzwi do tego cichego miejsca, przesiąkniętego nauką, dziwnymi mądrościami i co najgorsze - jakimiś głupimi literkami. Dotarłem tam dzięki światłu, które paliło się w tej "świątyni papieru". Jak dla mnie, biblioteka była tylko zbiorem dziwnych, magicznych tekstów, które nigdy nie miały większego znaczenia. Spoczywały tam na półkach tysiące woluminów* pełnych magicznej wiedzy.
      Podobno, ponieważ wielkie ilości magii potrafią mocno odkształcić zwykły świat, biblioteka nie przestrzegała normalnych zasad czasu i przestrzeni. Podobno ciągnęła się po wieczność. Podobno całymi dniami można było wędrować wśród odległych regałów, podobno gdzieś tam żyły całe plemiona zagubionych wilków, podobno niezwykłe istoty czaiły się w zapomnianych wnękach, a polowały na nie istoty jeszcze dziwniejsze.
     Rozsądne wilki, poszukujące co odleglejszych tomów, pamiętali o robieniu kredą znaków na półkach i podłodze uprzedzając wcześniej przyjaciół, by zaczęli ich szukać gdyby nie wrócili na kolację.
A że magię tylko z grubsza da się uwięzić, książki w bibliotece też były czymś więcej niż tylko drewnem przerobionym na papier.
      Pierwotna magia strzelała iskrami z ich grzbietów, uziemiając się nieszkodliwie w miedzianych przewodach, w tym właśnie celu przybitych do półek. Delikatne desenie błękitnego ognia pełzały po regałach i rozbrzmiewał dźwięk - jakby papierowy szept - podobny do wydawanego przez kolonię szpaków. To w ciszy wieczora rozmawiały ze sobą książki.
         Słychać też było czyjeś chrapanie.
Światło z półek na tyle rozjaśniało, ile podkreślało ciemność, ale wprawny obserwator, taki jak ja, potrafiłby rozpoznać w niebieskim migotaniu stare i obdrapane biurko, za którym siedziała jakaś szara, okryta białym kocem wadera. Prawdopodobnie czekała, aż ktoś przyjdzie wypożyczyć jakąś durną książkę, ale zasnęła i nie chciało jej się iść do domu. Ja na jej miejscu, na pewno zrobiłbym to samo.
      Po chwili jednak zabrzmiał inny dźwięk. Dźwięk dziwny, przyprawiający o gęsią skórkę. Skryłem się za wielkim, ciemnym regałem i obserwowałem.
Był to dźwięk skrzypiących, otwierających się powoli drzwi. Czyjeś łapy przemknęły po podłodze i kroki ucichły między zatłoczonymi półkami. Księgi zaszeleściły z oburzeniem, a moje łapy mocno się ugięły. Czy mógłbym powiedzieć że w tej chwili, przepełniał mnie dziwny strach? Tak, zdecydowanie najlepsze określenie. W jednej z ciemnych, krętych uliczek pomiędzy regałami zabłysły niebieskie, głębokie oczy. Śmiałem wywnioskować, iż ich posiadacz nie był w najlepszym nastroju. Usłyszałem jak wyciąga książkę. Powoli sunęła do przodu po półce, aż wreszcie wylądowała w łapie tajemniczej postaci. Wziąłem głęboki wdech, i spróbowałem jak najciszej wypuścić powietrze.
- Wyjdź stamtąd. - Usłyszałem cichy warkot. - Niepotrzebnie kryjesz się w cieniu.
      I jakbym zobaczył ducha. Moje źrenice chyba maksymalnie się powiększyły. Teraz, poziom strachu we mnie podniósł się do największego stopnia. Gdybym był babą, zapewne już bym się darł. Rozłożyłem łapy w pozycji gotowej do ucieczki.
- Nocta...Nocta Draken...- Wyszeptałem z trudem. Może powinienem się leczyć? Albo jestem na coś chory, albo naprawdę, wadera powoli idzie w moją stronę. Kątem oka spojrzałem na drzwi. Zacząłem odliczać, ale gdy poczułem przed sobą jej oddech, byłem już pewien, że to nie żadna zjawa. Zmarszczyłem czoło, i szybko chwyciłem za byle jaką książkę. Otworzyłem na pierwszej lepszej stronie i zacząłem czytać. Nie wiedziałem co, ale próbowałem udać, że jej nie widzę.
- Asacrifice? Co ty do diabła robisz w bibliotece? - Mruknęła z uniesioną brwią.
- Mógłbym cię zapytać o to samo, nieboszczyku. - Odparłem przez zaciśnięte zęby. Wysunęła pazury, i powoli przejechała nimi po panelach. Usłyszałem ogłuszający pisk, po czym poczułem na swojej szyi prawdziwą, umięśnioną łapę. Przełknąłem ślinę i odłożyłem książkę na parapet.
- Jestem żywa. Nadal masz jakieś wątpliwości? - Warknęła powoli opanowując emocje. Chwyciłem szybko za jej łapę, która jeszcze była przy mojej szyi. Dotknąłem jej a po moim ciele znów przeszedł zimny dreszcz. To prawda. Nocta ożyła. Zapewne tak samo jak mój ojciec. Spojrzałem na nią, a ona gdy tylko to zauważyła, od razu zabrała łapę.
- Nie, już nie mam wątpliwości. - Westchnąłem i usiadłem. Wreszcie. Wreszcie cały strach który mnie przepełniał zniknął. Co było teraz? Nie wiem, może radość? Szczęście? Pewnie wszystko na raz. Pomimo tego, że nie do końca się lubimy pierwszy raz w życiu cieszyłem się, że ktoś z kim ciągle się kłócę od tak sobie ożył.


                                                            Nocta? Mój nieboszczyku? ^.^

*Wolumin - czyli pojedynczy fizyczny egzemplarz książki, tom w znaczeniu bibliotecznym.


DLA TYCH, CO MAJĄ JAKIEŚ ALE, ALBO COŚ INNEGO DO TEGO OPOWIADANIA : Tak, przyznaje się, że niektóre fragmenty *prawie całe opowiadanie .-.* jest "zerżnięte" z książki "Terry Prachett - STRAŻ! STRAŻ! " . Wiem że tak się nie powinno robić (przepisywać książki, yeah xd) ale po prostu chciałam w jakiś sposób was zachęcić, czy coś w ten deseń, do przeczytania wszystkich 36 tomów, bo są naprawdę super *-* Tak, zła ja, najgorsza ja, nic nie umiem, przepisuję książki, rżnę słowa jak głupia, sama nic nie umiem napisać bla bla bla. Koniec. Hejty walcie w komach ^-^ 

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template