- Uważaj na cienie - powiedziałem równo z jej ostatnim słowem. - Nie wiem, co zrobią.
Wadera, która odprawiła strażnika, okazała się na tyle uprzejma, by stanąć bliżej kalekiego wilka. Bo tak musiałem w jej oczach wyglądać. Nieco pochylony, z racji zmęczenia i rażącego mnie słońca, z lekko drżącymi mięśniami. Jednak to nie bieg, ani nawet nie groźba walki tak mnie zestresowały, a kolejny napad cieni. Byłem w wielu miejscach i do tej pory nie udało mi się zrozumieć mojego własnego żywiołu. Działał poza zakresem mojej woli. Niestety, także przeciwko mnie.
- Po twojej rozmowie ze strażnikiem domyśliłam się, że nie możesz nad nimi panować. To jakaś magia obronna? - zapytała po kilku sekundach ciszy i zerkaniu na cienie, które, na szczęście, powoli blakły.
- To... skomplikowane. - Wyprostowałem się i spojrzałem jej prosto w oczy. Nie wyglądała na zmartwioną ani wystraszoną. Była skupiona, gotowa do działania w razie potrzeby. Podobała mi się ta postawa. - Ta magia wywodzi się ode mnie i to wszystko, co wiem. Owszem, zdarzało się, że mnie chroniła. Ale czasami mnie atakuje. Nigdy nie zdarzyło się, by te widma zaatakowały mojego rozmówcę, lecz nie chcę, by ktoś ryzykował.
- Czekaj, czekaj... atakowany przez własną magię? Nie wyglądasz na masochistę. - Zmierzyła mnie wzrokiem, lekko mrużąc oczy. - Chociaż, może odrobinkę - uśmiechnęła się blado. - Ach, te wilki cienia.
- To, że wilk cienia, od razu znaczy, że ponury? - zaśmiałem się krótko i cicho. - Ach, te stereotypy. - Zrobiłem krótką pauzę, podczas której obejrzałem się na te cholerne zmory. Znikały na dobre. No wreszcie. - Hm... Wracając do naszej rozmowy. Czy będzie mi dane poznać twoje imię, czy może pozostanie ono dla mnie tajemnicą? - Omal nie straciłem kontroli nad powagą, gdy po usłyszeniu formy mojego pytania w jej dyskretnym drgnięciu uszu odczytałem nieme zastanowienie, co jest ze mną nie tak.
- ...April. April Black Fire.
- Black Fire? To musisz lubić czarny kolor. - Odniosłem wrażenie, że przez ułamek sekundy rozważała krzyknięcie na mnie. Chyba nie spodziewała się, że ktoś taki jak ja lubi żartować. - Oczywiście, z całym szacunkiem dla twojego rodu, na pewno jest wspaniały. Nie ma w tym ironii. No nie patrz tak na mnie.
- Dobrze, dosyć słabych kawałów - odcięła się. - Chcę wiedzieć, o co chodzi z twoją magią.
- Ha! Ja też! Od pięciu lat próbuję się dowiedzieć - kiwnąłem łapą, na znak, że trafiła w samo sedno. Postanowiłem kontynuować, by nie dać jej dodatkowej okazji do zirytowania się. - Wybacz mój nietakt, pani. Próbuję się nieco rozluźnić. I nie myśleć o... cóż, pewnych rzeczach. Lub przynajmniej myśleć mniej.
Wadera nagle usiadła, mierząc mnie wzrokiem od łap po uszy. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak energicznie siadał. Wyglądała, jakby próbowała coś ustalić. Zabawnie poruszała głową to w dół, to w górę. To znaczy, chyba tylko mnie to bawiło.
- Mówiłeś coś o tym, że dręczą cię wspomnienia. Zgaduję, że nie było to zagranie mające na celu wzbudzenie żalu i zaufania? - zapytała nieco obojętnym tonem, jakby już znała odpowiedź. Domyślałem się, że w istocie wie, co jej odpowiem.
- Nie, to nie było zagranie. Tak, mam z tym problem - odrzekłem szczerze, wnikliwie się jej przyglądając. Wiele wilków miało z tym problem. Odbierali moje spojrzenie za agresywne, ale zazwyczaj po prostu próbowałem dostrzec więcej szczegółów ich wyglądu fizycznego. - I chyba wiem, skąd to się wzięło. To znaczy... - zawahałem się, niepewny, czy wadera w ogóle chce słuchać wytłumaczenia. Uznałem jednak, że jest ono niezbędne. - To nie tak, że nie próbowałem niczego z tym zrobić. Mam siedem lat, uciekłem niedługo po pierwszych urodzinach. A przynajmniej pierwsza wataha, jaką napotkałem na swojej drodze, oceniła mój wiek na półtora roku. Wcześniej nikt nie uczył mnie liczyć - westchnąłem. - W zasadzie, wcześniej w ogóle mało mówiłem. Niby to nic, ale mowa ucierpiała w równym stopniu, co zmysły. Stąd zapewne zgadywałaś, że jestem ponurakiem. Bo mam okropny, grobowy ton. - Uśmiechnąłem się słabo.
- Nie jest aż tak źle - skomentowała krótko, widocznie nie chcąc wchodzić ze mną w zbędne czułości. Zobaczyłem jednak lekki wyraz konsternacji na jej pyszczku. - W zasadzie jak do tego doszło? Do uszkodzenia zmysłów?
- To długa historia. Chcesz słuchać? - upewniłem się głosem nudziarza, by dać jej do zrozumienia, że mam trochę do opowiadania.
- Posłucham, ale mam dwa warunki. Po pierwsze, koniec słabych żartów.
- Zaraz wymyślę lepsze - wypaliłem bez namysłu, wyszczerzając się do niej.
- Spokojnie, tylko żartowałam - parsknęła.
- A no widzisz, teraz to twój żart był słaby.
- Hej! - Teatralnie podskoczyła z oburzenia, machając ogonem. - O nie, nie wrobisz mnie. Teraz ty mi powiesz, że żartowałeś.
- Więc żyj w niepewności. - Mój głos idealnie się nadawał do wygłaszania staroświeckich kazań czarnoksiężników, odczytywania praw inkwizycji oraz, rzecz jasna, durnych żartów, jak chociażby ten. - A co jest drugim warunkiem?
- Że się stąd ruszymy, bo umieram z głodu.
Aż mnie poniosło parę kroków do przodu.
- No nie, chyba żartujesz. Polowanie, teraz? Ma ktoś zegar? Za ile godzin się ściemnia? - zacząłem narzekać. - Po zmroku sam bym Ci coś przyniósł.
- Działa tylko noc? - zapytała, przekrzywiając zawadiacko ucho.
- ...Nie, ogólnie chodzi o ciemność - powiedziałem ostrożnie, zastanawiając się, co knuje.
- To zaraz zaprowadzę cię do jaskini i będziesz tam siedział, a ja zapoluję.
- URAZIŁAŚ MOJĄ DUMĘ - zadudniłem, a ona biegła truchtem przed siebie, kiwając się ze śmiechu na boki. Warknąłem cicho, rozbawiony. - Chociaż, chwila. Mówisz o swojej jaskini? Czy to jakieś zaproszenie?
Sądząc po jej minie, kiedy się do mnie odwróciła, o mało co nie doszło wtedy do morderstwa.
- Idiota - syknęła, a ja się głęboko ukłoniłem z łapą przy piersi.
- Do usług.
- Po prostu zostań blisko. Ja spróbuję coś wywęszyć. - Zmieniła temat, niuchając z nosem w górze.
- Blisko...? Jak blisko? - Ledwo co zdążyłem zapytać, a trzepnęła mnie łapą przez łeb. Od razu usłyszałem, jak zaczęła marudzić. - Kochanie, to nie sierść, to kolce. Uważaj.
- Jak ty do mnie powiedziałeś? A poza tym, jak na kolce, to wcale nie takie ostre - prychnęła z oburzeniem.
- Bo tylko rozmawiamy. Gdybyśmy robili coś innego... - Nie patrzyłem na nią, tylko odwróciłem głowę gdzieś w stronę drzew, w razie gdyby posiadała wzrok bazyliszka. - To może i by były ostrzejsze. Hej, mam na myśli kłótnię, już, spokojnie, nie zabijaj mnie. To jedna z najbardziej bezużytecznych zdolności, jakie widziałaś u wilka, gwarantuję ci. - Zerknąłem na nią i odkryłem, że raz po raz zatrzymuje się i przesuwa łapą po czole i nosie. - Coś ci jest?
- Co...? - spojrzała na mnie okrągłymi ze zdziwienia oczami i od razu opuściła łapę. - A jednak widzisz, skurczybyku.
- No, w końcu wedle twojego życzenia, jesteśmy blisko. A poza tym, trudno by było nie widzieć kompletnie niczego, hm?
- Albo to dlatego, że się ściemnia... grr... - denerwowała się. - No tak, nie wiedziałam, ile czasu tam byłam.
- Hm? - zaciekawiło mnie, ale zamiast wytłumaczyć, zgromiła mnie wzrokiem.
- Miałeś mówić o sobie. Chodź.
- Idę, idę - mruknąłem, maszerując w śniegu. - Słyszałaś coś o Sercu Mroku?
- Nie.
- I słusznie. Sam nie wiem, co to jest. W jednej watasze mieli notatki o Sercu Mroku, ale według nich była to kraina przeklętych. Zmarłych przeklętych. - Wadera wtrąciła z komentarzem, że to chyba oczywiste. - Tak. Z tym, że ja nie czuję się zbytnio martwy. To znaczy, mam na myśli, że za często czuję, jakbym umierał, więc to chyba nie to - opowiadałem z rezygnacją w głosie. - To miejsce, w sensie mój dom, składa się z ciemności. Głównie z tego. Zgaduję, że żył tam ktoś jeszcze oprócz mojej rodziny. W każdym razie, nikogo poza nimi nie spotkałem. Nigdy nie oddalałem się od matki.
- Matka była przewodniczką rodziny? - zapytała zdziwiona.
- Nie... - zamyśliłem się na moment. - Ona leżała... ciągle leżała. Jej sierść wyglądała na zrośniętą z korzeniami potężnego, martwego drzewa. Serce Mroku, które poznałem, to martwy las z czarnymi drzewami, czarną ziemią. Nie wieje tam wiatr. Nie słychać szumu liści, jakich nie znajdziesz na suchych, ciernistych gałęziach. Nie ma tam ani rzek, ani jezior, ani nie pada tam deszcz. W zasadzie nie ma pór roku. Nie istnieje coś takiego, jak ogień.
Im dłużej mówiłem, tym częściej zatrzymywała się i oglądała na mnie. Wyglądała, jakby patrzyła na ducha.
- Ale to niemożliwe żyć w takim miejscu.
- Żyję - mruknąłem. Chciałem zażartować, ale tym razem po prostu nie miałem siły. - I nie przeszkadza mi to, jaki jestem. Nie masz pojęcia, jaki odczuwam zachwyt wobec świata, nawet, jeśli mogę go pojmować tylko na swój sposób, w ciemnościach. I nigdy się nie dowiesz, bo doświadczałaś tego wszystkiego od samego początku. Dla mnie, twój świat jest niemal snem. Snem, w który zapadłem, gdy uciekłem. - Przerwałem, biorąc głęboki wdech i głośno wypuszczając powietrze. - Albo rzeczywistością, w której przebudziłem się z tego koszmaru.
- Twoje wspomnienia. Czy one dotyczą... matki? - zapytała ostrożnie. Było słychać, że stara się ostrożnie modulować swój ton. Wiedziała, że powoli docieramy do tematu, który jest przyczyną moich problemów.
- Nie tylko. Miałem też siostrę. Malutką siostrę - mówiłem cicho, z wzrokiem wbitym w śnieg pode mną. - I ojca.
Ostatnie słowo dodało mojemu głosowi niezamierzone, głębokie warknięcie. Wadera zaśmiała się krótko, przez nos.
- Wybacz. Chyba zbytnio za nim nie przepadałeś.
- Winił moją matkę za to, że urodziłem się kaleki. Oskarżał ją o słabość, gdy nie przejawiałem żadnych zdolności. Nie pozwalał nam polować, bawić się, rozmawiać, nawet spać. To on skazał naszą rodzinę na życie w letargu ciemności. To przez niego moja matka tam cierpiała, może dalej cierpi. Nakazywał nam czerpać energię z mroku. Jeżeli komuś się nie udawało, umierał z głodu, pragnienia, wycieńczenia - warczałem, a każde kolejne zdanie rozbrzmiewało w moim pysku coraz głośniej, podobnie jak mój gniew nabierał pasji z każdym wypowiedzianym słowem. Zupełnie, jakby wspomnienie ojca wlewało we mnie jad.
- Hej... - próbowała mi przerwać April, ale zignorowałem ją.
- Dla niego nie było rodziny, nie było uczuć, nie było świata. Jedynym istnieniem dla mojego ojca był mrok. To on nazywał nasz dom Sercem Mroku. Tak bardzo kochał ciemność... - wściekałem się. - Gdybym wiedział, jak tam wrócić... dowiedziałby się, co mogę zrobić z jego pieprzoną ciemnością - kontynuowałem gniewnie, lecz wadera ucięła mój monolog.
- Uspokój się! - wrzasnęła, a ja dopiero wtedy spojrzałem na nią.
Dostrzegłem kilka szczegółów. Po pierwsze, stała zupełnie zdezorientowana, z łapą podwiniętą do góry. Patrzyła zszokowana na coś, co znajdowało się za mną. Wziąłem głęboki wdech i wykonałem zwrot akurat w tej samej chwili, w której olbrzymie - większe niż kiedykolwiek - nie cieniste, a czarne jak smoła widmo z oczami przeszywającymi jaskrawą czerwienią skoczyło na mnie. Z racji ociężałości, nie zdążyłem wykonać pełnego obrotu. Ugryzłem zmorę, jednak ona też zdążyła doskoczyć do mojego boku. W tej samej chwili, postać rozpłynęła się.
Nie czułem bólu. Cienie nigdy nie zdołały zranić mnie fizycznie. Jednakże, atakując, zużywały moją energię. Nie stanowiło to problemu w ciemnościach, ale w świetle mogło mnie nawet zabić.
Oddychałem głęboko. Nie czułem już gniewu. Był zbędny i odpłynął ze mnie w momencie ataku widma, a raczej - doprowadził do jego ukształtowania się. Nie wiedziałem jednak, co powiedzieć April. Stałem tak w bezruchu, a niezręczne sekundy mijały.
- Chyba teraz rozumiem, w jakim momencie znalazł cię strażnik - wykrztusiła w końcu. - Na bogów. To wyglądało, jak jakiś... demon... - powiedziała, a w jej oczach dostrzegłem charakterystyczny blask. Tak, jakby miała jakieś złe wspomnienia z owymi demonami. - Czy jesteś pewien, że...
- Nie, nie jestem opętany - wciąłem jej się odpowiedzią w pytanie. - Też to podejrzewałem. Zresztą, ta wataha, o której wspomniałem, wzięła mnie za demona. Uwięzili mnie, a gdy odkryli, że jestem z krwi i kości... chociaż z tym też był problem, bo mam czarną krew... to zaczęli szukać we mnie demonów. Nie ma. Ani jednego.
- Jesteś do końca przekonany? Może coś przeoczyli?
Zauważyłem, że się czegoś bała. Chociaż nie był to typowy strach. Bardziej obawa. Wierciła mnie spojrzeniem, jakby gotowa na każdy ruch w razie odnalezienia śladów demonicznej działalności.
- Nie jestem wszechwiedzący, oni też nie. Może. Ale przecież ja nie jestem demonem. I urodziłem się tam. To raczej sobie przeczy, hm?
- Gdybym wiedział, jak tam wrócić - zacytowała moje własne słowa twardym tonem. - Czyli widziałeś krainę, twierdzisz, że przyszedłeś stamtąd, ale nie wiesz, jak tam wrócić. Brzmi jak idealna wizja stworzona przez demona.
- A ja brzmię jak idealny szpieg - zripostowałem, gdyż doceniałem wszelką pomoc, ale już raz przechodziłem obserwacje pod kątem egzorcyzmów i nie miałem ochoty znów się w to bawić. - Posłuchaj. Doceniam twoją troskę, a nawet mogę ci podać drugi dowód, że twoja teoria może być prawdziwa. Ale we mnie nie ma demonów. Poza tym, gdyby to był demon, zraniłby mnie. To moje własne cienie, nigdy niczego mi nie robią. Prócz osłabienia, rzecz jasna. Tak przynajmniej mi powiedziano w kilku watahach... - tłumaczyłem tak spokojnie, jak potrafiłem.
- Serio? A to co? - wskazała na mój bok.
Zerknąłem. Niech to szlag, przecięcie. No to teraz już mi nie da spokoju.
- Uuch - jęknąłem przeciągle, zakrywając pysk łapą. Westchnąłem ciężko, po czym zacząłem tłumaczyć. - Moja czarna krew to nie tylko cecha fizyczna, ale też zdolność. Pomaga mi łączyć się z cieniem w ciemnościach, ale za dnia czasami stwierdza, że chce być na zewnątrz. Wtedy mnie, cóż, dziurawi i wylewa się z ciała, czego efektem są nieco okazalsze kopie mojego ojca. Dziękuję za uwagę.
- To brzmi okropnie. I ohydnie - skomentowała, niezbyt przekonana.
- Zachodzi słońce, prawda? Zaraz mogę ci udowodnić, że jestem sobą.
- Nie musisz mi niczego udowadniać - odparła. - Zresztą, to i tak nie moja decyzja. O tym, czy nie stanowisz zagrożenia, zdecyduje Alpha - mruknęła, a jej ton przybrał lekko negatywne zabarwienie.
Usiadłem, po raz pierwszy od czterech tygodni. Przyglądałem się jej. Przez chwilę chodziła w kółko, nerwowo nad czymś myśląc. Gdy zorientowała się, że ją obserwuję, również usiadła, ale nawet dla mnie było wyraźnie widać, że coś ją roznosi od środka. Nie zamierzałem błagać o zaproszenie do watahy. Za to intrygowało mnie, dlaczego ta wadera jest taka cięta na demony.
- April? - zacząłem, a ona nie odpowiedziała, tylko nadal zastanawiała się nad czymś. - Zanim zapytam, dlaczego tak się martwisz tym opętaniem... - Ledwo dopowiedziałem ostatnie słowo, a usłyszałem niezadowolony pomruk z jej pyska. - Pragnę zauważyć, że nie dokończyłem ci, jak uciekłem.
- No tak. Przepraszam za brak manier. Dokończ - wydukała.
- Nie, wina jest po mojej stronie - przyznałem. - Denerwuję się na coś, co... mogło nawet nie istnieć - zwiesiłem głowę, uciekając spojrzeniem gdzieś po skosie. Przypadkiem dostrzegłem złośliwą plamę, czyli słońce. Akurat chowało się za horyzontem.
- Nie istnieć? Jak to nie istnieć? Dopiero co opowiadałeś o swojej rodzinie. Jak mogła nie istnieć? - dziwiła się.
- Widzisz... nie wiem, jak wrócić. Nikt nie słyszał o takim miejscu. A za mną łażą jakieś cieniste widma, tworzące się z mojego żywiołu. Może... może ja wcale nie miałem rodziny.
- Nie mów tak. Musiałeś ją mieć. No chyba, że stworzyły cię moje ukochane demony - zmusiła się do żartu, zupełnie, jak ja wcześniej.
- Też tak sądzę. Nie, że stworzyły mnie demony, tylko, że miałem rodzinę. A wmówienie sobie, że nie istnieli, byłoby tylko marną próbą wytłumaczenia swojego tchórzostwa. Zostawiłem je tam. Matkę i siostrę. I nienawidzę się za to - wyznałem z żalem.
- ...To jak uciekłeś? - zapytała po chwili, dając mi czas na dojście do siebie.
- Nie wiem, co się stało. Matka nigdy niczego nie mówiła. Słyszałem ją jedynie w snach, które miewałem rzadko, gdy ojciec był zbyt zajęty podziwianiem mroku. Ale wtedy przemówiła.
- Co ci powiedziała?
- Nie ma światła bez ciemności.
Wypowiadając te słowa, ponownie poczułem palący ból w sercu. Nie był jednak nawet w ułamku tak ostry, jak ból, który poczułem w Sercu Mroku.
- I? Co wtedy? - dopytywała, nadstawiając uszu z zaciekawieniem.
- Po prostu. Coś zaczęło mnie stamtąd wyciągać. A przynajmniej tak sobie to tłumaczę. Biegłem przed siebie, świadomy, że je tam zostawiam. Ale nie mogłem się zatrzymać. I... bardzo bolało mnie wtedy serce. Nadal boli, gdy myślę o słowach matki. I nie był to zwyczajny ból.
Zapanowała między nami cisza, a wszystko wokół nas pochłonęła ciemność. Odetchnąłem, czując natychmiastowy napływ energii. Przecięcie na boku zniknęło, podobnie jak wszystkie inne rany pozostałe po wcześniejszym napadzie. Na dodatek, moje serce nadal biło w szybkim tempie. Cała rozmowa bardzo mnie zestresowała, ale w ciemnościach stawało się to korzyścią.
- Dobrze. Teraz uważaj, bo dowiem się, jak wyglądasz. I to w każdym miejscu. - Zacząłem się droczyć, pragnąc zmiany tematu. Wolałem, żeby widma nie wróciły w nocy, gdy miały nieograniczone źródło energii.
- Huh? - wydała z siebie odgłos zaskoczenia, z zakłopotaniem robiąc kilka kroków w tył. - Co...?
- Odsuwanie się nic ci nie da. Widzę wszystko, co jest otoczone ciemnością, bo jestem w tej chwili z nią połączony. Zakładam, że nie masz czym poświecić mi po oczach? - wkurzałem ją dalej.
- Że niby jak? - dopytywała, rozglądając się wokół, widocznie spodziewając się jakiegoś konkretnego czaru. Zaśmiałem się cicho.
- To wymaga nieco wprawy. I skupienia. Tę zdolność posiadał mój ojciec, nazywał ją tętnem. Wybrał taką nazwę, bo ta moc pozwala nam dostrzec wszystko otoczone przez cień, ale tylko tak często, jak często uderza nasze serce. Oczywiście ma to związek z krążeniem czarnej krwi, bo to ona łączy się z cieniami.
- To nie brzmi jak dobry zamiennik wzroku - odparła. - Poza tym, w jaki sposób to wszystko widzisz?
- Nie wszystko. To trochę tak, jakbym zaglądał w każde miejsce, które chcę zobaczyć. - Widziałem, jak sierść jej się zjeżyła, kiedy o tym wspomniałem, ale nie skomentowałem tego, bo akurat nie miałem zamiaru żartować. - Jeżeli chcę widzieć więcej, w mojej wyobraźni obrazy przesuwają się szybciej. W ten sposób mogę obejrzeć miejsce, które jest znacznie dalej. Mogę też widzieć pod ziemią.
- Dobra, zmieniłam zdanie z tym szpiegiem - westchnęła ze zrezygnowaniem. - Przyznaję, że to dość interesująca możliwość.
- To nie wszystko. W ten sposób czuję zapachy i słyszę.
- Odbierasz ciemnością fale dźwiękowe?
- To też, ale nie tylko. Mogę usłyszeć dźwięk czegoś, co w danej chwili nie wydaje żadnego odgłosu. Na przykład teraz słyszę, jaki dźwięk wydawałaby twoja sierść, gdybym przejechał po niej łapą. Czuję też, jaka jest w dotyku. Swoją drogą, całkiem przyjemna.
Trochę ją zatkało. Przyzwyczaiłem się do tego typu reakcji u wader. Nie wiedziały, czy kazać mi przestać, czy uznać to za coś w pełni naturalnego dla mojej osoby. Sam nie wiedziałem, czy powinienem postrzegać tę zdolność jako niestosowną.
- Nie martw się, nie nadużywam tego całego tętna - zapewniłem ją lekkim tonem. - Chociaż przyznam, że parę lat wstecz fascynowało mnie podglądanie wader. Teraz... Teraz już nie. Mając do dyspozycji zmysły uszkodzone i zmysły doskonałe, nauczyłem się, że są one tak naprawdę niewiele warte w obu formach. Nie oceniam spotkanych wilków po tym, co wyjawi mi o nich tętno. Staram się odnaleźć to, czego nawet tętno nie potrafi przede mną odsłonić.
- Chyba nie chciałam ci tego zarzucić. Naszło mnie inne pytanie, jeśli nie drażnią cię pytania o tę zdolność - wyznała z zadziwiająco szczerym tonem.
- Słucham.
- Skoro możesz słyszeć dźwięki, których w danej chwili nie ma. Zdarzyło ci się kiedyś w ten sposób usłyszeć muzykę?
Jej pytanie zmroziło mnie. Jeszcze nigdy nikt mi go nie zadał. Było nieoczekiwane. Inni nie wgłębiali się w tego typu możliwości tętna. Interesowało ich tylko to, w jakim stopniu tętno zastępuje moje zmysły.
- Halo? Słyszałeś mnie? - dopytała po minucie milczenia.
- Wybacz. Jestem przyzwyczajony do pytań... zgaduję, że bardziej przyziemnych. Pytają, jak sobie radzę z szybkim przeciwnikiem, skoro widzę go tylko przy uderzeniach serca. Albo czy w ten sposób mogę usłyszeć myśli. Od razu odpowiem, że nie, nie widzę nawet związku tego pytania z tętnem - prychnąłem. - Nigdy nie obchodzi ich, czy tętno pozwala mi dostrzec coś, czego nie dostrzegają oni. - Wziąłem głęboki wdech. - Więc... tak. W ten sposób zdarzyło mi się słyszeć muzykę. Odkryłem, że nawet mogę na nią wpływać. Zupełnie, jakbym coś komponował, kiedy tylko w ciemności skupię się na czymś, co faktycznie mogłoby służyć za instrument. Czasami nawet żałuję, że inni tego nie słyszą.
Obserwowałem jej uśmiech. Była w tamtej chwili taka cudownie spokojna... Nie, żebym nie polubił jej dynamiczności, którą dostrzegłem nawet jako ślepiec, za dnia. Musiałem przyznać, że te wszystkie energiczne czynności idealnie pasowały do jej umaszczenia. W gruncie rzeczy, najbardziej ceniłem sobie towarzystwo dynamicznych i pozytywnych wilków. To dlatego, że nie rozumiałem istot pesymistycznych. Jak można chcieć być pogrążonym w smutku i melancholii, gdy wokół nas jest tyle życia? Być może sam nie należałem do zbyt skocznych basiorów. Zapewne byłbym bardziej skoczny, gdyby nie przeszkadzał mi w tym mój spory rozmiar. Żałowałem, że nie pozostałem tak drobny, jak za szczenięcia. Byłoby mi wtedy o wiele prościej ukryć się za dnia. A teraz? Czułem się zbyt ciężki. Co nie zmienia faktu, że największą radość sprawiały mi od zawsze szczenięta, wieszające mi się po grzbiecie, uszach, czy ogonie.
W międzyczasie, wykorzystując chwilę odpoczynku, odpuściłem sobie przeczesywanie otoczenia tętnem i starałem się robić coś, co mi rzadko wychodziło. Odkąd zapadł zmrok i wróciły mi siły, pragnąłem pokazać April, że nie jestem tylko zwykłym obłąkańcem. Oczywiście wiedziałem, że nie mogę wpłynąć na jej ostateczną decyzję. Tak czy inaczej, zaraz po użyciu tętna zrobiłem wszystko, by jedno z widm poszło za mnie na polowanie. A jak wielkie było zdziwienie wadery, gdy za nią zjawiły się lewitujące, martwe króliki!
- Co to...? - wstała i zaczęła ostrożnie zbliżać się do zjawiska. - Widmo? To twoje?
- Owszem, moje - przytaknąłem.
- Jednak potrafisz nad tym zapanować?
- ...No dobra, liczyłem na pochwałę, ale żeby być z tobą całkowicie szczerym, nie zrobiłem niczego nadzwyczajnego. One nie tylko mnie atakują. Powstają wbrew mojej woli, co miałaś okazję zauważyć, gdy tylko towarzyszą mi jakieś negatywne uczucia. Mogę tym trochę manipulować, jeśli tylko odpowiednio mocno skupię się na celu, który powinien zostać zaatakowany. I poza tym... nie ukrywajmy tego, jestem nieco za wolny na polowania. Cienie są za to bezszelestne i szybkie.
- Myślałam, że te zęby nie są ostre - przyznała, z zaciekawieniem chodząc wokół ledwo widocznej w odmętach nocy sylwetki widma, które położyło martwe króliki na śniegu i stało nieruchomo, lekko tylko poruszając mrocznym ciałem.
- Dla mnie nie są. Dla innych owszem, dlatego kazałem ci uważać - przypomniałem. - Dlaczego nie jesz?
- Bo czekam na ciebie?
- Ach. Doceniam twoją kulturę, ale ja nie jadam - przyznałem, gotowy na lawinę pytań.
- Żartujesz? - prawie się zaśmiała.
- Nie. Nie obchodzą mnie nauki mojego ojca, ale... Gdy już zobaczyłem wszelkie życie, poczułem, że nie ma sensu zabijać, skoro nie potrzebuję tego do życia. Poza tym, kiedy zabijam, czuję... znowu to, co wtedy. Ten dziwny ból w sercu.
Musiała być bardzo głodna, bo słuchała mnie, ale ukradkiem króliki znikały, a śnieg pokrywał się skąpymi smużkami krwi. Uznałem, że zacznę mówić cokolwiek, by w przypływie dobrych manier nie przeszkodziła sobie w jedzeniu.
- Poza tym, te widma czasami przyjmują wygląd mojej rodziny i... słyszę, jak do mnie mówią, oskarżają mnie... mają rację - mamrotałem, po raz nie-wiem-który-setny zastanawiając się, czy powinienem zostać stracony za ucieczkę z Serca Mroku. - Ale czasami są po prostu moimi klonami. Kiedy muszę z kimś walczyć, nawet ratują mi życie. Mam na myśli... - skupiłem się, chcąc to zaprezentować.
To nie było łatwe. Samo skupienie nie pomogło - musiałem sobie wyobrazić, że spada na mnie wielkie drzewo. Dopiero wtedy mój umysł znalazł się w cieniu stojącym tuż przy April, a coś, co było przed momentem mną, zaczęło się zmieniać w cień i rozpływać. Zaś widmo, w które się przeniosłem, powoli przyjmowało mój naturalny kształt, a następnie pozwalało mi z powrotem odzyskać ciało, sierść i całą resztę. Uśmiechnąłem się do wadery, która w pośpiechu chrupała drobne kosteczki.
- Dobra. To było niezłe - rzuciła jakże powalającym komplementem.
- No nie? Tylko nie wiem, czy mówisz o tym, że przyniosłem ci jedzenie, czy ...
- A cicho już bądź, bo zacznę mieć cię dosyć - zaśmiała się, widocznie szczęśliwsza po napełnieniu brzucha. Zjadła dwa króliki, jednego zostawiła. - No, zjedz, bo poczuję się winna.
Przewróciłem oczami. April pomarudziła jeszcze coś o szkodliwym działaniu światła, kiedy jestem głodny i uznałem, że nie będę się kłócił z waderą. Zjadłem zwierzątko, wcale nieprzejęty, co także zauważyła.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto by sobie nie zapolował od czasu do czasu - docięła mi, kiedy skończyłem jeść.
- A widzisz te moje ruchy pełne gracji? Co by to się z nimi stało, gdybym jeszcze codziennie jadł wiadro?
Uśmiechała się, zupełnie niewstrząśnięta wydarzeniami sprzed paru godzin. Jednak czułem, że to nie wszystko.
- April... czy ty kontrolujesz umysły? - zapytałem, poważniejąc.
Zrobiła zdumioną minkę.
- Umysł to jeden z moich żywiołów... ale nie, nie kontroluję umysłów...
Kiwnąłem głową.
- Często opowiadałem innym swoją historię, ale nigdy tak szczerze. Potraktuj to jako komplement. Budzisz zaufanie - spojrzałem na nią, z nadzieją, że mój wzrok jest nieco bardziej przyjazny, niż zazwyczaj wilki mi go opisywały. - Chociaż z drugiej strony, moja szczerość doprowadziła do ukazania przeze mnie więcej, niż chciałem. Widzisz... normalnie ukrywam przed nowo poznanymi watahami, a zwłaszcza szczeniętami i waderami, że jestem... cóż. Obłąkany. - Przyznawanie się do tego przysparzało mi sporo trudności. Nigdy nie wiedziałem, jak zareaguje druga strona. - To, co dziś niefortunnie dane ci było zobaczyć, to moja codzienność. Odkąd uciekłem... nawet nie wiem, czy to było jedyne wyjście, czy może mogłem tam zostać i pomóc mojej matce, siostrze... - Mówiłem nieco nieskładnie, gubiąc się w myślach, ale chcąc wyrazić je najbardziej szczerze, jak potrafiłem. - Doskwiera mi to codziennie. Gniew wobec ojca. Żal wobec siebie samego. Tęsknota za matką i siostrą. Moje zdolności wymykają mi się spod kontroli. Co gorsza... kiedy już myślę, że odkrywam sposób ich działania, znowu czuję to samo. Palący ból w sercu. I pojawia się za każdym razem, kiedy próbuję zrozumieć, co oznacza to zdanie i dlaczego tak na mnie zadziałało. Nie ma światła bez ciemności... a najgłębszy mrok rodzi światło. - Przymknąłem powieki, pozwalając nieprzyjemnemu uczuciu gorąca w klatce piersiowej rozejść się po ciele. - Chciałbym to kiedyś zrozumieć, ale nie wiem, czy jest mi to dane. Nie wiem, co powinienem zrobić, by odnaleźć prawdę. I nie mogę niczego obiecać, gdybyś zdecydowała się zaprosić mnie do watahy. - Na te słowa lekko drgnęła i spojrzała na mnie ze smutkiem. - Nie będę cię okłamywał. Byłem w wielu watahach. Nigdzie nie zdołali mi pomóc. A mój obłęd gnał mnie dotąd do przodu. Ciągle nie wiem, dokąd. Czuję się taki... bezużyteczny. - Westchnąłem ciężko, natychmiast tego żałując, bo zmęczona krtań brzmiała zbyt warkotliwie. Parsknąłem sam na siebie, robiąc parę kroków w stronę, skąd przyszedłem razem z April.
- Dokąd idziesz...? - zapytała, wstając znad króliczych pozostałości. - Nie zamierzasz zostać...? Nie chcesz nawet spróbować?
- Tyle razy się tłumaczyłem... - zacząłem, niezadowolony z siebie. - Opowiadałem, prosiłem. W pewnym momencie poczułem się tym zmęczony. Pomyślałem, że może to jest moja kara za ucieczkę. - Wpatrywałem się w księżyc, którego, podobnie jak nieba i słońca, mojemu tętnu nie dane było dosięgnąć. Był dla mnie szarawą plamą, a o jego pięknie słyszałem tylko z ust innych. - Klątwa samotności. Może nie dane mi odnaleźć swojego miejsca w tym świecie, bo nigdy do niego nie należałem. Może ojciec miał rację... - zastanawiałem się.
- Nie mów tak - wykrztusiła.
- A co uważasz o tym ty? - zapytałem. Nie zdawała sobie sprawy, że ciągle na nią patrzę. To był jeden z moich małych grzechów. Nie chciałem, by wiedziała, jak bardzo obchodzi mnie jej reakcja. Więc używałem mocy, by przyglądać się jej zachowaniu. Ale to nie było podobne do mnie. Nie, gdy zrozumiałem, że ona faktycznie wystraszyła się, że po prostu się odwrócę i zniknę, co zresztą mógłbym, przy wielkim wysiłku, zrobić. - April... czy ty chcesz, żebym został? - Ponownie pozwoliłem naszym oczom spotkać się, ciekawy, co mi odpowie.
April?
Przepraszam za długość. Wiem, że w przypadku dialogu zachodzi zasada "im więcej, tym gorzej". Dlatego, jeśli przekręciłam cokolwiek w zachowaniu Twojej postaci (zwłaszcza końcówkę - założyłam, że April zrobiło się przykro, ale wcale tak nie musiało być) to krzycz, a dokonam korekty.