Dwa basiory i jedna wadera. Doczekałem się potomstwa przed ukończeniem 20 lat, czyli przed śmiercią. Każde ze szczeniąt było silne i zdrowe, nie mogę tego samego powiedzieć o In. Umarła, prawie. Mówili, że coś poszło nie tak. Och, jaka szkoda, że tym czymś była prawie śmierć mojej żony. Wadera, mimo że oddychała, wyglądała jak trup. Miała posklejaną i brudną sierść. W połowie we krwi. Na jej brzuchu widniała wielka blizna. Zresztą nie tylko tam. Została pocięta od pasa w dół. Słyszałem za każdym razem, gdy mnie wołała we śnie. Tylko tam mogłem ją odwiedzić. Spała już od kilku dni. Schudła. Każde spotkanie zaczynała tymi samymi słowami. Każde kończyło się tak samo. Nie wiedziała, że urodziła. Dni niepewności w końcu minęły i wilczyca otworzyła swoje smutne, okropne oczy. Były czerwone. Nie jak krew, lecz jak rubin. Brak początkowej świadomości był objawem tego, że cały czas próbowała się z kimś skontaktować poprzez sen. Przeszło jej po kolejnym dniu. Tym razem wołała mnie na prawdę. Nadal leżała, ale miała uniesiony łeb.
- Witaj In. - Spojrzałem w jej oczy. Płakała krwią. Coś zdecydowanie było nie tak.
- Musisz mi powiedzieć wszystko. Ja nie czuję się tak jak wcześniej. Wiem, że były spore problemy. Mów.
Prosiła, a ja opowiedziałem jej wszystko. Nie byłem w stanie trzymać najgorszej prawdy w tajemnicy.
- To był twój pierwszy i ostatni miot. Zresztą i tak przez to, co doświadczyłaś, nie chciałbym więcej mieć tych małych pomiotów piekła.
- Wypluj te słowa albo rozwalę ci głowę przy najbliższej okazji.
To nie był żart.
Ingreed?