Usiadłam na krześle obok niego.
- Sprowadza cię coś konkretnego?
- Właściwie to nie. Przerwa w pracy.
- Yhm - zastanawiał się widocznie nad tematem do rozmowy. - Wiedziałaś, że wataha posiada ponad 30 000 000 ksiąg?
Uśmiechnęłam się lekko, rozbawiona.
- Policzyłeś je wszystkie?
- Segregując mogłem również liczyć.
Rozejrzałam się po przestronnym wnętrzu. Fakt, księgozbiór został starannie uporządkowany, a kurze z regałów starte. Zatrzymałam wzrok na stojącej po środku rzeźbie anioła, oświetlonego delikatnie przez jasne, niebieskawe światło.
- Jak sądzisz, kim są anioły?
- Chodzi ci o skrzydlate postaci chodzące czasem po tej ziemi?
Wstałam i powoli podeszłam do posągu.
- Mniej wiecej - rzuciłam w stronę Aidena.
- Może to istoty z innego wymiaru? Posłańcy bogów? - basior stanął obok mnie.
- Innym słowy kumulacja dobrej energii.
- Światła.
- Najgorszy wróg mroku.
- Czemu pytasz?
Westchnęłam.
- Może mógłbyś pomóc mi rozwiązać pewną zagadkę.
Może...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mój oddział - równie waleczny co liczny - jest, trzeba przyznać, odpowiednio karny. Teoretycznie stacjonując na cmentarzu jesteśmy zarazem zawsze i wszędzie. Oddział wyrusza z naszej bazy (stałej lub tymczasowej) w obrany wcześniej punkt lub jego okolice. Przemieszcza się zawsze tak cicho i sprawnie jak się da. O ile wcześniej nie napotkamy poważniejszego niebezpieczeństwa, którym powinniśmy się zająć docieramy na miejsce. Tu oddział dzieli się na mniejsze grupki lub nawet rozprasza na pojedyńcze wilki. Przeczesujemy teren, szukając wroga. Zazwyczaj znajdujemy go bez problemu albo to on znajduje nas.
Smoki. Nie ma tragedii, gdy dopadnie nas jeden bądź dwa smoki. Trzy, kilku zwiadowców, jeszcze do przeżycia. Częściej jest cisza - a potem nagle, nie wiadomo skąd spadają z nieba kolejne poczwary. Przyzwyczailiśmy się już, że przeciętna walka to znaczy cztery smoki w jednym miejscu. Pięć, sześć, to już robi się jatka, identycznie jak w filmach. Na co dzień ratujemy sobie życie. To jest wojna.
Spokojne miejsce znaczy zazwyczaj jednego do dwóch smoków albo Kameleony. Teraz są dla nas jak trening, czy walka na rozgrzewkę. Ale z agresywnymi poczwarami już gorzej. Jeden bądź dwa agresywne smoki to już robi się krwawa masakra.
Mogłoby kogoś dziwić, że jesteśmy ciągle pod ostrzałem, gdyby nie fakt, iż sami biegamy w najbezpieczniejsze miejsca, czatujemy na najtrudniejsze smoki, a w wolnych chwilach przybywamy z odsieczą innym oddziałom. Nie znaczy to wcale, że nie mamy ani chwili wytchnienia. Często zapada tak zwana cisza. Smoków brak, trwa opatrywanie ran, marsz w nowe miejsca. Statystycznie po kilka walk na dzień.
Jeden dyżur trwa około doby, potem się zmieniamy. Dzień bez dyżuru jest całkowicie wolny, można odsypiać, regenerować siły albo robić same głupoty, co się komu podoba. Czasem, późną nocą, gdy wrócimy do głównej bazy - na cmentarz - wszyscy poza wartą kładą się spać. Wtedy i ja śpię. Normalnie powinnam zasypiać zgodnie z moim dyżurem, moja zastępczyni ciągle mi to wypomina. Ale ja nie czułabym się fair wobec mojego oddziału. Poza tym nie jestem zmęczona. Żywiołem mojego oddziału jest walka, a ja napawam się nią, nie potrafię zmrużyć oczu, podczas gdy oni walczą.
Trwała cisza. Dzień nie był przesadnie trudny, trzy, cztery smoki na walkę. Nieliczne rany już dawno zostały opatrzone, obiad zjedliśmy bez pośpiechu. Kryliśmy się aktualnie wśród drzew, regenerując siły, nim napadnie na nas kolejny nieprzyjaciel albo padnie z moich ust rozkaz do odmarszu.
Ale ów rozkaz nie padał. Milczenie smoków w tym miejscu brzmiało dla mnie dziwnie drapieżnie. Może i niepokojąco, jeżeli po tylu dniach walk w Oddziale II niebezpieczeństwo ataku smoka mogło mnie jeszcze niepokoić.
Dookoła panowała spokojna, sielska wręcz atmosfera, jakby nikt nie wiedział, że właśnie trwa wojna, a za chwilę staniemy oko w oko z kolejnym potworem.
Nad nami rozległ się delikatny szum kilkunastu opierzonych skrzydeł. Pomiędzy nami wylądował Oddział V.
- Jakieś wieści, Ariene?
Wilczyca nie czekała nawet na to pytanie, jak najszybciej wyrzuciła z siebie wszystkie istotne informacje.
- Oddział VII wdał się w bójkę z jednym ze smoków ognia niedaleko jaskini z zapasami, nie mają nawet jak ruszyć się po wodę. Potrzebują NATYCHMIASTOWEJ pomocy, inaczej wszystko się spali, włącznie z nimi i żywnością.
Powiało chłodem. Temperatura dookoła spadła o conajmniej pięć stopni.
Zerknęłam na nasz oddział.
- W takim razie wyruszamy. Jeszcze coś istotnego powinniśmy wiedzieć?
- Nathing - głos należał do wilka z mojego oddziału. Obróciłam głowę w jego stronę i ujrzałam właśnie to, na co czatowaliśmy w tym miejscu od dwóch godzin. Ze sporą prędkością zbliżał się do nas Leden, a wraz z nim nadchodziło lodowato zimne powietrze. Uskoczyłam w bok, w samą porę żeby uniknąć zderzenia ze smokiem, który zarył brzuchem w piach. Na razie inieruchoniony, nadal powodował zniszczenia wśród wilków. Oberwała także część szkrzydkatego oddziału.
- Lećcie do myśliwych, pomóc im z tą wodą - zawołałam w stronę Ariene, przekrzykując hałas, który nagle zaczął nas otaczać. Powietrze zrobiło się okropnie mroźne, miałam wrażenie, że łapy zaczynają przymarzać mi do podłoża, więc rzuciłam się w wir walki. Miałam nadzieję, że przywódczyni posłucha mojego rozkazu, bo raz, że szybko i sprawnie poradzimy sobie z Ledenem, wraz z częścią zamrożonych skrzydlatych - nasi też z resztą po części zostali już częściowo skuci lodem - a już napewno szybciej i sprawniej niż mniej doświadczony w walce i mniej liczny oddział piąty, a dwa, że oni szybciej dotrą z wodą i odsieczą dla Oddziału VII, niż my, poruszający się lądem.
Smok w końcu wydostał dolną część cielska z ziemi i wstał. Od tego nagłego ruchu zadrżała ziemia, przez co oddziały straciły równowagę, nie mówiąc już o tych wojownikach, który mieli zamrożone niektóre części tułowia. Podniosłam się szybko i rzuciłam się na stwora, podobnie jak spora część mojej kompanii. Trawę i drzewa wokół pokrył szron, nie było więc mowy, żeby rozpalić ogień. Pomijając już fakt, że rzez to wydawało się być jeszcze bardziej lodowato.
Smok zamachnął się i odrącił od siebie grupkę atakujących. Grzmotnęłam o zamarźnięte podłoże. Było twarde i piekielnie zimne. W ułamku sekundy poczwara znalazła się nade mną i dmuchnęła w moją stronę lodowym powietrzem. Ktoś skoczył nade mną i wpadł na łeb poczwary, dzięki czemu zwróciła łeb w inną stronę. Nie zarejestrowałam kto to był, nie przemknęło mi nawet przez myśl, żeby mu podziękować. Jak już mówiłam my, Oddział II, ciągle ratujemy sobie nawzajem życie.
Stanęłam na własnych łapach - nie było źle, jedynie opuszki łap i czubek nosa miałam zamrożone, na powiekach i rzęsach widziałam i czułam szron. Znów zabrałam się do ataku, przy użyciu mocy albo bez, znów teraz ja kogoś ocaliłam; trwała kolejna walka. Dokuczały mi trochę zamarznięte palce, nie miałam już nawet pojęcia, czy są lodowato zimne, czy brak mi w nich czucia.
Walczyliśmy zażarcie na mrozie, ale była to piękna, choć krwawa scena, a ja byłam dumna z mojego oddziału. Tak właśnie Oddział II walczył.
<Aiden? Odnajdziesz się gdzieś w tłumie?
P.S. Członkowie Oddziału II mogą, ale absolutnie nie muszą stosować się do tego, co o nim napisałam>