Byłam wręcz pewna, że w watasze życie będzie spokojne i monotonne. Jakże się myliłam! Raptem parę tygodni minęło, odkąd dołączyłam do Watahy, a napadły na nas smoki. Smoki! Jakbyśmy potrafili je powstrzymać! Przecież kiedy któraś z tych bestii kichnie, pozbawi życia połowę naszych wojowników. Czy taka walka ma sens? Czy w ogóle mądrym posunięciem jest wojna? Czy nie lepiej wynieść się stąd?
Machnęłam łapą, z furią niszcząc ostatni kawałek śniegu. Ulżyło mi, ale tylko trochę. Już dawno postanowiłam, że będę walczyć dla siebie, i tylko dla siebie. Czy spotkałam tu kogokolwiek, za kogo warto oddać życie? Na razie nie. Czy spotkam? Nic na to nie wskazywało...
- Zima jest piękna, czyż nie?
Głos pojawił się znikąd. Wzdrygnęłam się lekko i zastrzygłam uchem. Nawet nie usłyszałam, jak obok mnie pojawił się jakiś basior. Spojrzałam na niego z ukosa, niezadowolona, że przerwano mi rozmyślania. Przez chwilę milczałam, ostrożnie dobierając słowa.
- Tam, skąd pochodzę, nie znamy słowa 'zima'. - powiedziałam powoli.
Wilk przysiadł koło mnie, a ja ledwie powstrzymałam się od krzyknięcia na niego. Albo wyrwania mu ogona o wsadzenia mu go do pyska. Albo czegokolwiek, co przyniosłoby mi choć szczątkowe uspokojenie.
- No, cóż. Mniemam jednak, że, skoro tu siedzisz, lodowy pejzaż przypadł ci do gustu? - zagadnął, a ja odniosłam wrażenie, że w jego głosie brzmi nuta smutku. Przygryzłam wargę i przyjrzałam się obcemu.
- Możliwe. - odparłam lakonicznie, z braku lepszych pomysłów na odpowiedź.
Basior machnął ogonem i oparł się na łapach. Przez chwilę nasze spojrzenia skrzyżowały się. W jego oczach pobłyskiwał żal i chęć zrozumienia, w moich zaś - byłam tego pewna - nieufność. Zrozumiałam, dlaczego wilk także szukał ukojenia w ogarniającym to miejsce spokoju. Może zdradziły to jego oczy, a może poznałam to po tym, że zagadnął mnie?
Westchnienie przerwało ciszę. Wyrwana z zamyślenia nie zorientowałam się, kto z nas je wydał. Basior zwrócił się jednak do mnie.
- Anoniusz Romeo do Noiro. Możesz mi mówić Romeo.
Niepewnie spojrzałam na wilka. Choć jego pysk uśmiechał się dość sympatycznie, jego oczy były niezmienione. Ba, wyrażały wręcz tęsknotę za czymś niedoścignionym. Tylko raz w życiu widziałam ten wyraz spojrzenia.
W dniu, kiedy opuszczałam matkę. W dniu, kiedy moje życie prawdziwie się rozpoczęło, a jej skończyło stratą.
- Timadi'rin - wykrztusiłam zdławionym głosem - Możesz mi mówić Rin.
Romeo?