Od razu skierowałem swoje kroki w stronę wyjścia, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Już kiedy wychyliłem na zewnątrz łeb, zimne powietrze owiało mnie i wepchnęło się w moje futro, przez co zadrgałem. Rozejrzałem się po nocnym niebie, lecz nie ujrzałem gwiazd. Ukryte były bowiem pod pierzyną szarych chmur, które rozciągały się na całej powierzchni nieba, tak, że nie wiedziałem nawet, jaki dzisiaj ma kolor. Westchnąłem i oparłem się o pień zawalonego drzewa, żeby nie tracić energii. Przymknąłem oczy i stałem tak chwilę, napawając się przejmującym chłodem, który w niewytłumaczalny sposób koił ból.
Do jaskini wróciłem jakiś czas później, nie wiem dokładnie jaki, bo straciłem rachubę. Wszystko wydawało się takie, jakie tu zostawiłem. W końcu nie minęło nawet pół nocy... Coś jednak przykuło moją uwagę, coś, co chyba nawet było tu wcześniej, ale nie zwróciłem na to uwagi. Podszedłem do małego skrawka papieru, który teraz spokojnie leżał na jednej z drewnianych szafek. Zanim jeszcze przeczytałem treść, wiedziałem, od kogo to. Pióro Antilii opierało się nonszalancko o ścianę za listem. Coś zakuło mnie w piersi, kiedy wyciągałem łapę w jego stronę. Podniosłem je i wpatrywałem się w jego zarys beznamiętnym spojrzeniem, a potem wdychałem jego zapach, zapach Antilii i tuszu. Odłożyłem pióro, podniosłem list i czytałem. Na początku było mi cholernie smutno, potem jednak narastała we mnie złość.
Nie wiem nawet, dlaczego z taką siłą uderzyłem łapą w ścianę. Niewielkie pęknięcie rozgałęziało się przez ułamki sekund, potem jednak zatrzymało się i wszystko wróciło do normy. Jeszcze chwilę stałem w bezruchu, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.
Nie musiałem pracować, alfa dała mi czas na regenerację sił. Wolnym, jeszcze dość niepewnym krokiem zmierzałem w stronę sklepu. Liczyłem swoje Lupus, mając nadzieję, że wystarczy na to wszystko.
- 1 000. Dobra, powinno starczyć - wydukałem do siebie, wchodząc przez drewniane drzwi.
Wraz ze mną do środka wtargnął podmuch wiatru, przez który stojąca za ladą alfa wzdrygnęła się. Przyglądała mi się, a ja uważałem, aby nie nanieść ze sobą zbyt dużo śniegu.
- Czegoś potrzebujesz? - uśmiechnęła się lekko. Skinąłem i podszedłem bliżej.
- Witaj - ukłoniłem się, a ta jedynie zbyła to machnięciem łapy. Najwyraźniej nie lubi takich grzeczności. - Mógłbym prosić Pyłek Wiatru, Leczniczy Proszek i trzy Kwiaty Chetris?
Mierzyła mnie spojrzeniem jeszcze parę sekund, potem odwróciła się i zaczęła ściągać produkty z szafek. Już po chwili na ladzie leżało wszystko, o co prosiłem.
- To będzie 500 L. Po co ci to wszystko?
- To oczywiste - uśmiechnąłem się, podając pieniądze. - Chcę szybciej wyzdrowieć.
- A Pyłek Wiatru? - uniosła brew.
- Łatwiej latać, niż chodzić po śniegu w moim stanie - stwierdziłem, na co ta tylko westchnęła. Włożyła banknoty do kasy i ruchem łba wskazała na koce.
- Potrzebujesz?
- To jakaś promocja? - zaśmiałem się.
- Ingreed naznosiła, żeby każdy, kto tego potrzebuje, mógł przyjść tu i zabrać.
- Przyda się - sięgnąłem po cienki, ale na wygląd bardzo ciepły koc - dziękuję.
Odwróciłem się, a ta zawołała mnie. Spojrzałem na nią pytająco.
- Wiesz może gdzie jest Antilia? Chciałam ją dzisiaj odwiedzić, ale nie było jej.
- Hm - zmarszczyłem brwi, udając zaskoczonego. - Pewnie spaceruje po terenach watahy. Musi trochę odreagować.
Skinęła łbem. Wyglądała na przekonaną.
- Uważaj na siebie.
Nie odpowiedziałem. Jedynie pożegnałem się grzecznie i wyszedłem, targając ze sobą to wszystko.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Będę musiał uważać, racja.
Wszystko, oprócz jednego kwiatka, spakowałem do torby. Jego zjadłem i choć nie smakował jak świeże mięso, był całkiem zjadliwy. Nie musiałem długo czekać na poprawę samopoczucia. Skierowałem się do wyjścia i w ostatnim momencie wrzuciłem do kieszonki torby list wraz z piórem.
- Więc w drogę - westchnąłem, spoglądając na ciemniejące niebo.
Antilia?
Przepraszam, jakoś nie miałam wcześniej weny >.<