*****
~Dzień drugi~
Było południe. Chole*a, tak długo spałem?! Gdzie ten duch? Albo ktoś mi coś podał, albo sam się naćpałem czegoś. Dobra, nieważne. Wstałem powoli, lekko obolały. Opuszki łap były nieco zdarte, więc poleciałem nad jakieś jezioro, czy Bóg wie co. Głowa mnie bolała, źle się czułem. Pomimo swojego samopoczucia ruszyłem tam, gdzie byłem wczoraj, jednakże wykorzystując moc teleportacji z powodu wspomnianych opuszków.
*****
Dodarłem do sali. Hmm... Nikogo w niej nie znalazłem. Była totalna pustka, która jeszcze nigdy się tutaj nie zdarzała.
- Ach, no tak. - mruknąłem sam do siebie. - Szukają mnie.
W tym momencie jakaś postać pojawiła się w drzwiach.
- Proszę, proszę. - powiedział ktoś najwidoczniej uradowany. Nie lubię takich typków, chociaż sam nim jestem. Ale przejdźmy do tematu.
- Ile za mnie oferują? - spytałem jak gdyby nigdy nic. Stworzenie zdziwiło się i zaczęło rozmyślać. Usiadło. Gdyby go walnąć w łeb, pewnie by nawet nie zareagował. Idiota na całego. Meh. Wykorzystując okazję wymknąłem się tuż przed jego nosem. Reakcja zerowa. Nic. Totalnie nic. Potruchtałem więc dalej. Obrazy ściętych skazańców i Śmierci odbierały każdemu pomieszczeniu uroku. Zdecydowanie. Najwidoczniej to zmarli urządzali wszystko, jak poznając po guście można stwierdzić. Bywa. No nic. Wyszedłem na zewnątrz. Powietrze było ciężkie ale orzeźwiające. Takie inne jak tam, na ziemi. Ciekawe co wataha robi tam teraz. Może jakaś potyczka? Może polują albo coś z codziennych rytuałów? Oba światy niby dobrze znam, lecz oba są dla mnie jednak zagadką. Gdyby mi wpajano że jeden ze światów jest zły i w ogóle, nie wiem, nie potrafię sobie wyobrazić co to by było... Dobra. Wracając do dnia drugiego...
Rozejrzałem się ostrożnie, wyczekując potencjalnego zagrożenia. Czy te debile, nie licząc nieznanego mi stwora poszli szukać mnie w terenie? Są za mało domyślni. W sumie mogłem się tego spodziewać. Poszedłem dalej. Dobrze znane mi ostrokrzewy przyglądały się mi. Przewiercały mnie swoim wzrokiem jakbym był nowy. Uniosłem się w powietrze. Popatrzyłem na dół. No faktycznie. Pustkowie jakieś.
Chwila.
Słyszę trzepot skrzydeł. CHOLE*A JASNA.
- MORDU! - krzyknąłem widząc tylko skrawek większych, silniejszych i o wiele potężniejszych, czarnych skrzydeł ode mnie.
- No ja. - powiedział spokojnie. Ucieczka nie była dla mnie wskazana. Od razu by mnie rozszarpał jak pies zabawkę.
Dobra, spróbuję. Pomyślałem jednak. Od razu wcieliłem ten plan w życie. Ja się namachałem, zziajałem, jakieś sto kilometrów przeleciałem, a ten tylko się śmiał. No to to już nie jest sprawiedliwość. Nie wiem, jak ten basior to robi.
Nie Dis, nie poddasz się.
- O chole*a! - zawyłem, obrywając cieniem. Chce walki? Może w ucieczce jestem słabszy niż on, ale znam każdego w tym świecie. Nikt mnie nigdy do tej pory nie pokonał. Odwróciłem się do Mordu. Jego żółte, przekrwione oczy patrzyły na mnie ironicznie. Dziwny typek z niego. Cisnąłem w niego z taką siłą, że został na moment oszołomiony. Odleciałem jak szalony. O dziwo nie gonił mnie.
*****
Ściemniało się, a ja już walczyłem z trzydziestoma dwoma innymi potworami chcącymi mnie schwytać. Fajnie, prawda?
Wiedziałem że muszę wrócić. Teleportacjo, działaj.
*****
Wróciłem z powrotem.
C.D.N.