28 stycznia 2018

Od Chastera CD Ariene

Zastanowiłem się chwilę nad słowami wadery.
- Jeśli mam szczerze odpowiedzieć, to też się martwię - wyznałem. - To moja pierwsza wojna. Nie wiem, jak to wytrzymam.
- Hm - dobiegło ze strony Ariene. - Liczyłam bardziej na coś pocieszającego.
- To takie nie było? - zrobiłem tak niewinną i komiczną minę, że oboje parsknęliśmy śmiechem. Jak się okazało, była to jedyna taka chwila na wiele dni.

*****

Podleciałem do niej jak najszybciej, starając się unikać smoczego ognia, który bezustannie się rozprzestrzeniał. Krople potu spływały mi z przypalonej sierści. Nie zwróciła na mnie początkowo uwagi.
- Ariene.. to jest dowódczyni oddziału, proszę o pozwolenie na pozostanie! - wydyszałem, spocony od walki. Serce kołatało mi, jakby miało się zaraz wydostać z piersi.
- Ledwo trzymasz się na skrzydłach. Wytrzymasz? - zlustrowała mnie od łap do głowy.
- Muszę. - Przybrałem ponurą, zmęczoną minę, krzywy, wypaczony uśmiech.
- To idź.
Naokoło mnie garstka wilków powstrzymywała parę Smoków Ognia przed dostaniem się do zapasów. Nie wyglądało to dobrze - ogień rozprzestrzeniał się dookoła. Zebrałem moce, próbując go ugasić albo chociaż cofnąć, ale smoczy ogień był uparty - nie dawał się tak szybko zgasić. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Jeden smok przełamał linię obrony. Usłyszałem jęki i trzaski łamanych kości. Gad zbliżał się do mnie. Jeszcze gorzej. Naprawdę bardzo źle.

Za dzieciństwa lubiłem bawić się w berka. Uwielbiałem tę grę, jednak teraz znienawidziłem ją.
Smocza paszcza zamknęła się za mną z głośnym kłapnięciem. Jak długo dam radę bawić się w kotka i myszkę z dwoma rozwścieczonymi smokami, padając z skrzydeł? Strumień ognia przypalił mi pióra. Machnąłem mocniej skrzydłami, starając się zgasić płomień. Oblatywałem wytrwale smocze głowy, prowokując je do ataku. Strategia nieskomplikowana, ale działała i to było ważne.
Płomienie buchały za moimi plecami, gdy wytrwale krążyłem koła. Zapach siarki i spalenizny wisiał w powietrzu. Chrzęst łusek, obijających się o siebie, smocze ryki, jęki rannych - wszystko to składało się na jakąś dziwaczną symfonię - dźwięki wojny. Nagle do tych dźwięków dołączyło coś innego. Zza horyzontu wysunęły się wilki. Cały oddział wilków. Posiłki przybyły.
Z wrażenia nieco zwolniłem, i to okazało się katastrofalne. Adrenalina błyskawicznie spadła i poczułem nagłe, narastające znużenie. Zawisłem w powietrzu, a potem zacząłem spadać. Ziemia kołowała, kręciła się, była coraz bliżej
bliżej
i bliżej.

*****

Był poranek. Słońce oświetlało sterylnie czystą salę operacyjną. Otworzyłem powoli oczy, czując bezlitosne promienie światła. Zamrugałem chwilę. Przy mnie leżała medyczka, zmieniając jakieś opatrunki.
- Co się stało? - spytałem schrypniętym głosem. Ile dni byłem nieprzytomny?
- Cały tydzień. - odezwała się. Przypomniałem sobie jej imię - Kiara. Tak, Kiara. Bardzo mnie lubiła. - Spadłeś z wysoka, masz wstrząśnienie mózgu. Poza kilkoma wstrząśnieniami i siniakami nic ci nie jest.
Wstałem chwiejnie z łóżka. Wadera spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Wracaj do łóżka. Musisz odpoczywać.
- My tu gadu-gadu, a gdzieś tu smoki dewastują okolicę. Nie mogę, bardzo przepraszam. - przerwałem jej bezceremonialnie. Popatrzyła na mnie zranionym wzrokiem.
- Niech ci będzie. Pamiętaj, za konsekwencje nie ponoszę odpowiedzialności.

Wleciałem do siedziby Oddziału V, starając się oszczędzać siły. Ariene właśnie skończyła mówić, na mój widok podniosła głowę, jakby zobaczyła ducha.
Dotknąłem ziemi łapami, lądując. Podeszłem szybko do Ariene, po czym uśmiechnąłem się szeroko. Niby mały gest, ale po raz pierwszy od kilku dni ten uśmiech był szczery.
- Gotowy do służby! - zasalutowałem żartobliwie.

<Ariene? Wtrąciłam tutaj wątek z opowiadania Nathing, bo nie miałam zbytnio weny. Sorry, jeżeli nie wyszło>

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template