- Coś się stało? - zapytałem, wciąż będąc lekko zamroczonym.
- Ayoko... - zaczęła, marszcząc brwi i znów wbijając wzrok w śnieg - muszę coś sprawdzić.
Przytaknąłem; czułem, jak narasta we mnie niepokój.
- Odpoczywaj, ja zaraz wrócę.
Znów przytaknąłem, nie spuszczając z niej wzroku. Zerwała się i ruszyła ku wyjściu. Na odchodne uśmiechnęła się, lecz wiedziałem, że to jedynie próba uspokojenia mnie, zapewnienia, że wszystko będzie dobrze - notabene próba niezbyt udana, bo zmartwień o syna ukrywać nie potrafiła. Wiodłem za nią wzrokiem, aż zniknęła za ścianą jaskini.
Przez chwilę leżałem, tkwiąc w bezruchu. Beznadzieja i bezradność otoczyły mnie i jakby bardziej wbiły w leżankę. Zacząłem się wiercić i starałem się ocenić, jak dużo wytrzymają szwy.
W końcu wstałem, lecz zaraz z głuchym jękiem upadłem na ziemię, która teraz wydawała się jakby czystsza. Podparłem się o skalną półkę, podniosłem się i stanąłem pewniej na łapach, rozglądając się po całej jaskini.
Ciepły uśmiech wpłynął na moje wargi, rozweselając przy okazji smutne dotąd oczy.
- Sprzątałaś? - mruknąłem cicho, do siebie. Żałowałem, że nie mogę jej teraz podziękować; nawet, jeśli bym to zrobił, ona pewnie nie zwróciłaby na mnie uwagi. Miała teraz sporo na głowie.
Wychodząc natknąłem się na Kiarę, która teraz mierzyła mnie ostrym spojrzeniem. Czułem zbliżające się kazanie - ta jednak zacisnęła zęby i uniosła brwi w pytającym geście.
- Muszę kogoś znaleźć - wytłumaczyłem, opierając się bokiem o zaszronioną korę drzewa rosnącego zaraz przy mojej jaskini.
- Wiesz przecież, że musisz leżeć.
Odwróciłem wzrok - przeniosłem go na błękitne niebo, bezchmurne i wyjątkowo spokojne.
- Wiem - szepnąłem. Nie chciałem robić jej przykrości i znów kazać się zszywać, kiedy już wrócę, ale nie miałem teraz innego wyjścia. Co, jeśli młodemu się coś stało? - Przepraszam, zaraz wrócę i będę leżeć aż nie wydobrzeję w stu procentach.
Westchnęła i odsunęła się, dając mi przejść.
- Uważaj na siebie - rzuciła, kiedy już się oddaliłem.
***
- Dziękuję - uśmiechnąłem się blado. Dobrze ją widzieć.
- Nie powinieneś...
- Wiem, że nie powinienem - przerwałem jej niegrzecznie. Zawiesiła wzrok na linii horyzontu. - Nie ma go?
Zaprzeczyła i podprowadziła mnie do jej jaskini, gdzie mogłem usiąść i napić się chłodnej wody - pomimo mrozu odczuwałem bijące z mojego wnętrza ciepło i jedynie łapy lekko mi odmarzały.
- Co takiego - wziąłem głębszy wdech - zobaczyłaś? Tam, przed jaskinią?
Przez chwilę zawahała się, zapewne nie wiedząc, czy warto mnie martwić. Rozstrzygała właśnie malutką, wewnętrzną bitwę, której nie chciałem zbędnie przerywać. Domyślałem się, że chodziło o ślady, które - co prawda lekko zatarte - urywały się gwałtownie przed moją jaskinią. Ale może coś przeoczyłem?
- Ślady... jego ślady urwały się gwałtownie, co mnie zaniepokoiło... - zwiesiła łeb. Przybliżyłem się do niej i bardzo lekko szturchnąłem, posyłając w jej stronę pocieszający uśmiech.
- Hej, wszystko będzie dobrze - mruknąłem, może trochę zbyt oklepanie. - Pójdę do alfy i poproszę o pomoc w poszukiwaniach.
Zmarszczyła brwi i zastanawiała się, czy na pewno jest to dobry pomysł. Zgodziła się, choć niechętnie, miała jednak zastrzeżenia co do mojego stanu zdrowia.
- Czuję się znacznie lepiej. Zostaw jakiś list w domu, na wypadek gdyby wrócił. Ja niedługo wrócę, zapewne już z pomocą.
***
Dowiedziałem się, że alfę znajdę w sklepie. Zastanawiałem się dlaczego ktoś tak ważny przesiaduje teraz właśnie tam - kiedy jednak dotarłem na miejsce, wszystko stało się jasne. Kesame jest sklepikarką, warto to zapamiętać. Opowiedziałem jej o wszystkim, nie wspominając jedynie o swoim stanie zdrowia. Nie chciałem zgrywać bohatera, po prostu cholernie martwiłem się o tego młodego.
- Chodźmy - odparła jedynie. Ja starałem się wyglądać na zupełnie zdrowego wilka.
***
- Znalazł się? - zapytałem, podchodząc do błękitnookiej. Pokręciła głową, potem rozejrzała się po zebranych i mimowolnie uśmiechnęła.
Poszukiwania czas zacząć.
Antilia?