9 grudnia 2017

Od Hiro do Annabell

W momencie, gdy wadera zamknęła się w tym dziwnym kokonie, oboje strażnicy stanęli przede mną. Strażniczka, która o dziwo już była cała i zdrowa, spojrzała na mnie wężowato:
- Patrz Alf. Takiego słabeusza musiał zrodzić ktoś naprawdę durny. Ja bym go zabiła przy porodzie. - Kłapnęła zębiskami w moją stronę, a jej towarzysz napuszył się jak paw i powiedział dumnie:
- Masz rację siostro. Jego matka musiała być suką w obu znaczeniach tego słowa. - Prychnął. - Ta wadera też musi nią być, skoro zadaje się z takim śmieciem. Zafundujmy jej bolesną, długą śmierć – Zaśmiał się gardłowo, idąc w moim kierunku.
W tym momencie coś we mnie pękło. Gruby łańcuch powstrzymujący mnie przed zrobieniem najgłupszych rzeczy w świecie puścił, a ja przekroczyłem bardzo cienką granicę.
Oni też. Mogli mnie obrażać. Mogli mówić, że jestem nikim. Mogli nawet mnie zabić. Ale nikt, przenigdy nikt nie obrazi mojej matki, jak gdyby ją znał, ani nie będzie grozić śmiercią moim przyjaciołom.
Oboje zaczęli do mnie podchodzić. Stałem w miejscu, ze spuszczonym łbem, oddychałem ciężko. Gdy się zbliżyli, moja furia i chęć zabicia wszystkich, którzy spojrzą mi w oczy, stały się nie do zniesienia. Moje zęby błysnęły, gdy paszcza otwarła się, a ja złapałem w nią szyję basiora. Z ogromną siłą zacisnąłem szczęki, łamiąc jego kręgosłup i niemal odgryzając mu głowę, szkarłatna posoka spłynęła do mojego gardła.
Wadera pisnęła cicho, a Alf upadł u moich łap, nie ruszając się. Najwyraźniej naprawdę go zabiłem.
Skierowałem swój wzrok ku strażniczce, która patrzyła na mnie z trwogą, ale zarazem w jej oczach widziałem błysk dumy. Nie durnej, napuszonej dumy, lecz dumy, jaką się odczuwa gdy wypełni się jakąś naprawdę ważną misję.
Nie inetersowało mnie jednak to. Za pomocą mocy teleportowałem się przez cienie za nią, po czym jednym szybkim ruchem rozciąłem pazurami prawy bok jej pyska. Skoczyłem na nią, przewracając ją na ziemię, i zanurzyłem kły w jej mięsie. Skomlała, miotała się pode mną, jednak ja zaciskałem tylko szczęki coraz mocniej, aż kręgosłup wadery pękł niczym słaba, martwa gałązka.
Dalsze wydarzenia pamiętam jak przez sen. Jakiś tygrys, który wyszedł z kryształu, dał mi jakiś eliksir. Ann skoczyła na mnie, mówiła coś o zabawie, ale niewiele pamiętałem. A potem wokół mnie nastała dziwna ciemność, a ja poczułem się senny.

***

Po jakimś czasie szliśmy z waderą przez skalny korytarz, wędrując w dół. Opowiedziałem jej tyle, ile pamiętałem z walki między mną a strażnikami, a ona słuchała spokojnie. Po historii zamilkłem. Nie odezwaliśmy się do siebie przez kwadrans, aż doszliśmy do wielkiej, zielonej sali po środku której radośnie migał szmaragd, przedostatni z klejnotów.
Nie mogliśmy uwierzyć, gdy wszędzie wokół widzieliśmy SZCZENIAKI! I to nie tylko wilcze, ale także lisie, misie, zajęce i wiele innych. Istny zwierzyniec!
Nagle przed nami wyrosła Sarna. Nie byle jaka sarna, ale Sarna. Uśmiechnięta, ponętna, zgrabna, pełna pysznego, krwistego mięsa...
- Witajcie – odezwała się przyjaznym tonem – jestem sługą Szmaragda, naszego Pana Radości i Zabawy! - uśmiechnęła się, a dzieci będące dookoła zawtórowały jej krótkim "Hura!". Spojrzała na nas. - Czego szukacie, przybysze? - Zapytała, a ja oniemiałem widząc wszystkie te dzieci. Parę wilczych szczeniaków kojarzyłem. Były to martwe dzieci z naszej watahy.

Ann? Co Ty na to?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template