27 grudnia 2017

Od Kalisty Laguny Merlin do Terry

Był późny wieczór. Gwiazdy obtaczały niebo swoim jasnym światłem, sowy pohukiwały gdzieś w mroku lasów, a watahowicze zapewne szykowali się do nocnych polowań lub do smacznego snu. Ja jednak, nic z tych rzeczy. Znajdowałam się od dłuższego czasu kawałek poza terenami Watahy Smoczego Ostrza z powodów... handlowych. Pogoda zdawała się dopisywać. Była odwilż i lekkie słoneczko choć śniegu co nie miara. Potrzebowałam zakupić ostatni tom księgi, której w bibliotece, nawet o tak szerokich zbiorach jak ta z WSO, nie zastałam. ''Księga Ziemi i Światła część druga – Grom z jasnego nieba" szukałam tego antyku od dawna. Wczoraj wieczorem, podczas mojego codziennego czytania, podsłuchałam kilka ciekawych rozmów. Według plotek, które poszły od bibliotekarzy, akurat to czego szukałam sprzedawała tylko jedna osoba w okolicy, mianowicie znany wśród stworzeń magicznych z gromadzenia rarytasów - Rudy Kojot. Jak rano wyruszyłam pełną parą, tak południem byłam w jego górskiej chatce na szczycie góry. Wszystko poszło szybko dzięki równemu tempu biegu oraz niewielkiej torbie bagażowej w sam raz na cudeńko, po które ruszyłam i drobne pieniążki. Nie powiem, dawno nie miałam przyjemności wspinania się na szczyty. Zawsze czułam respekt przed potęgą gór, więc zanim zajrzałam do skromnych progów czarownika, zawyłam cicho i melodyjnie do rytmu wiatru górskiego oddając im cześć. Niestety nie wiedziałam, że zmarnowałam swój cenny czas. Kojot dzień wcześniej zdążył wymienić cel mojej podróży na, jak to określił, inny bezcenny przedmiot. Nawet nie raczył podzielić się informacją na jaki, więc albo kłamał, czego nie zdążyłam sprawdzić, albo zdobył coś jego zdaniem lepszego. Eh co teraz? Byłam bardzo rozczarowana, że o mnie zapomniał. Trochę naszczekałam, aż w końcu westchnęłam ciężko i dałam mu "pyłek kontaktowy" by dał mi znać, gdyby ponownie miał księgę w swoich łapach. Nie mógł nie dać znać, bo miał u mnie pewien dług z późnego dzieciństwa, ale o tym, kiedy indziej. Rudy nic nie odpowiedział siedział tylko w bezruchu na czarnym, bujanym krześle. Opuściłam pomieszczenie głośno stukając pazurami o podłogę. Wyszedł po chwili za mną, stałam w połowie ścieżki w dół, zawołał mnie po imieniu, więc przystanęłam. Podbiegł do mnie, przeprosił i pożyczył mi ciepły, granatowy płaszcz twierdząc, że na drogę się przyda. Skinęłam głową, słabo się uśmiechnęłam i zawróciłam do mojej watahy. Wiedziałam, że był we mnie zakochany, ale nie potrafiłabym z nim być... W drodze powrotnej miałam wrażenie, że pogoda zmienia się tak szybko jak emocje we mnie narastające. Gdy zbliżałam się do granicy mojego domu, śnieżyca zaczęła mi doskwierać. Chociaż mocno trzymałam się gleby, wiatr spychał moje ciało lekko na wschód, mroził świeżym powietrzem nos i palce, podrzucał okryciem jak trzepanym kocem. Chuchałam ciepłymi obłoczkami pary, wciąż szłam pod prąd buntując się mojej ukochanej porze roku - Zimie. Za kilka kroczków miałam przekroczyć teren, lecz gdy tylko wyciągnęłam prawą łapę i stawiałam ostatni krok niespodziewanie wyskoczyła przede mnie ściana lodu, niczym niedostępny płot dzielący mnie od sąsiada. Odskoczyłam reagując błyskawicznie, by nie oberwać. - Co jest? - odezwałam się rozdrażniona. Spróbowałam ponownie, podeszłam od zachodu, ale sytuacja się powtórzyła. - Nie jestem intruzem! Wpuść mnie do domu! - krzyknęłam. W odpowiedzi śnieg sypnął mi z impetem na czuprynę. Otrzepałam się. - Hej Tęczeł jesteś tam prawda? To nie jest zabawne! - krzyknęłam i rozejrzałam się dokładnie dookoła siebie. Zaczynała się okropna śnieżyca. - Uhh dobra niech ci będzie! J-E-S-T-E-M- R-O-Z-T-R-Z-E-P-A-N-Y-M-M-O-P-E-M. - przeliterowałam głupie hasło, które wymyśliła dla mnie stróżka nocna Rainbow. Żyłka mi pulsowała, byłam już mokra od śniegu, chciałam tylko ułożyć się w kącie swojej jaskini i przespać. Przez moment nic się nie działo, potem jedna ze ścian zamieniła się w ciągu kilku sekund z ciała stałego w wodę i w luce ukazała mi oblicze czarno - niebieskiej wadery. Wilczyca zasłaniała jedną łapą buzię, ale nie kryła, że się śmieje, raczej to podkreśliła tym gestem. - Hej... Ty nie jesteś Rainbow, co to ma znaczyć i dlaczego jeszcze mnie nie przepuściłaś? - odezwałam się przez zęby. - Powiedzmy, że jestem na zastępstwo. Niby dobre hasło podałaś, MOPIE haha, ale nie wpuszczę cię do watahy. -

stanęła zagradzając mi przejście. - A to niby dlaczego? Taravia wyraźnie powiedziała, że jak poda się dobre hasło na granicy, bez przeszkód wchodzi się do domu! - zirytowałam się. - Ano właśnie. Taravia. Tylko, że ona już nie jest alfą WSO. - uśmiechnęła się przebiegle wadera. Gdy to usłyszałam natychmiast uruchomiłam przestrzeń kodów, w ciągu trzech sekund zmieniłam kierunek wiatru, by mi nie przeszkadzał w obserwowaniu wilka w kolejnych trzech odkryłam jej imię - Chcesz mi powiedzieć, że teraz ty nią jesteś Terra? - Uniosłam dumnie klatę, pokazując, że tak łatwo nie dam się pokonać. Przez oczy czarnofutrej przeszedł momentalny strach, ale za nim pojawiła się maska obojętności. - Nie. Kesame jest nową alfą i według jej zasad, nikt nie wchodzi na teren watahy ani go nie opuszcza od zachodu słońca aż do świtu. Zapraszam cię do poczekalni deszyfrancie. - uśmiechnęła się sztucznie i wskazała na iglo po jej prawej stronie - Zasady to zasady, ale nie możesz przecież zamarznąć. - dodała. Prychnęłam i ruszyłam w kierunku śnieżnej budowli. Już miałam do niej wejść, gdy nagle nad moją głową pstryknął kolorowy pyłek. Stanęłam i otworzyłam delikatnie usta jakby chcąć coś powiedzieć. To znak od Kojota! Czyżby tak szybko zdobył księgę z powrotem? Odwróciłam się tyłem do wadery. - W takim razie wrócę nad ranem. Ruszam po mój skarb! - wymamrotałam i pobiegłam przed siebie oddalając się raz jeszcze od Watahy Smoczego Ostrza.
Ktoś siedział mi na ogonie, ale byłam zbyt skupiona na biegu, by o tym myśleć...

Terra? No to masz ode mnie wyzwanie XD 

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template