5 lutego 2019

Od Airova cd. Fasoli


– Może pomogę w poszukiwaniach? – zaproponowałem, a uśmiech wciąż nie znikał z mojego pyska.
Fasola – swoją drogą bardzo oryginalne imię, które przyciągało samym swoim brzmieniem; prostotą i oryginalnością jednocześnie, bo przecież nigdy jeszcze nie spotkałem wilka, który nosiłby tak prozaiczne imię, jak fasola – odwzajemniła tę uprzejmość i skinęła lekko głową, dając tym samym sygnał, że z chęcią przyjmie moją pomoc. Ruszyliśmy do przodu. Znałem te ziemie na tyle, aby wiedzieć, gdzie znaleźć najlepsze miejsce na zamieszkanie. Cisza przeciągała się i towarzyszył nam jedynie cichy takt wybijany przez nasze kroki, głuche uderzenia o suchy żwir.
– Skąd takie oryginalne imię, jeśli mogę zapytać? – zagaiłem, chcąc jakoś przerwać ciążącą nad nami ciszę. Nigdy nie byłem fanem hałasu, a brak rozmowy nie był czymś, co by mnie krępowało, jednak teraz uznałem za stosowne się odezwać. Wyczuwanie napięcia innych wilków to całkiem przydatna umiejętność.
Na początku nie odpowiedziała, choć wyłapałem w jej oku pojedynczą iskierkę; tajemniczy błysk, który miał sprawić, że zapragnę tej wiedzy, choć przecież jej nie potrzebowałem.
– Nie ma oryginalnej historii – odparła wymijająco, niemal nonszalancko, nie zwalniając kroku. Skwitowałem to niskim pomrukiem zrozumienia, skupiając wzrok na krętej ścieżce i kołyszących się na wietrze liści.
Na pozór świat wydawał się spokojny, choć przecież tysiące zwierząt w pobliżu szykowało się na nadejście zimy. Gdy tylko skupiło się wzrok na konkretnym punkcie, zaraz dostrzegało się ruchome elementy lasu, skomplikowanej machiny; wszystko współdziałało ze sobą, zazębiało się i uzupełniało, a mnie pochłonęła ta niesamowita organizacja tak bardzo, że następnego pytania nie zadałem, pozwalając ciszy pomiędzy nami trwać. I wydawało mi się, że żadnemu z nas to nie przeszkadzało.

– To całkiem przyjemna okolica – skwitowałem, przechodząc pod jedną z zawieszonych nisko gałęzi. Fasola nie musiała się schylać, ja za to co jakiś czas obrywałem po uszach pomniejszymi gałązkami, nie przejmując się tym za bardzo. Uśmiechnąłem się w stronę wadery niczym wytrawny agent nieruchomości, przepuszczając ją przed siebie.
Wokół było zielono. Pomimo czającej się za rokiem zimy było zielono, soczyście i jakby ciepło, choć to ostatnie było zapewne zwykłym złudzeniem; wiatr wiał bowiem nieprzerwanie, mierzwiąc futro i ochładzając powietrze coraz bardziej. Tak, za kilkanaście dni na pewno zacznie padać śnieg.
– Jest jakiś kruczek?
– Oprócz upierdliwego alfy? Raczej nie.
Nie zaśmiała się na głos, lecz znów uśmiechnęła ciepło, a ja to doceniłem. Jeszcze przez chwilę rozglądaliśmy się na boki, powoli i bez pośpiechu, bo właśnie taka aura tu panowała. Spokój w nieruchomych iglakach, spokój w pokrytej szronem ziemi, spokój w kłębkach wydychanej przez nas pary. Czułem, jak co jakiś czas rzuca mi ukradkowe spojrzenie, lecz było to zupełnie normalne, więc po prostu kontynuowaliśmy, przechodząc pomiędzy alejką karłowatych krzaków. Widziałem, jak wprawnym okiem ocenia rośliny i wręcz byłem pewny, że je ocenia, tak jak ja oceniałem nowo poznane wilki.
Znajomy głos usłyszałem dopiero później, kiedy zdążyliśmy zmienić trasę kilkanaście razy, lawirując pomiędzy krętymi strumykami i pniami o grubej korze. Oprowadzałem waderę i opowiadałem jej o tym, co wiedziałem, nie zdradzając szczegółów, które mogłyby w jakikolwiek sposób zaszkodzić jej lub watasze. Głosem okazała się biegnąca w naszą stronę Roki, jak zwykle z kącikami ust uniesionymi wysoko. Jej jasne oczy wydawały się błyszczeć i na ich widok nie byłem w stanie powstrzymać uśmiechu, który sam cisnął mi się na pysk.
– Fasolo – odezwałem się w stronę stojącej obok mnie wilczycy, która teraz przyglądała się nadbiegającej sylwetce. Nie wydawała się podejrzliwa czy też spięta, wręcz przeciwnie: stała pewnie na łapach i zdobyła się nawet na uprzejmy uśmiech, aby powitać nieznajomą. Przez głowę przemknęła mi myśl, że musi czuć się przy mnie względnie bezpiecznie. Cóż, to bardzo dobrze. – Oto Roki. Roki, to Fasola, nowa członkini.
Wymieniły uprzejmości, które wymienia się na początku znajomości, starając się nie powiedzieć nic głupiego i zapamiętać imię współrozmówcy. Ja tymczasem wsłuchiwałem się w ćwierkot ptaków, zapewne jeden z ostatnich koncertów przed zimą. Tym razem miał ciepłą barwę, a przez to dźwięki były słodkie, różowe, rozlewały się po całym ciele przyjemnym poczuciem ukojenia. Gdyby nie okoliczności, zapewne na moment pozwoliłbym sobie na zamknięcie oczu i wyciszenie, które potem przerodziłoby się w lepszą koncentrację.
Rozmowa obok mnie trwała dalej, a ja postanowiłem się wtrącić, choć bez niepotrzebnej nachalności.
– Pomagam w poszukiwaniach nowego lokum dla Fasoli – oznajmiłem, wykonując nieznaczny ruch łba w kierunku wiodącej dalej ścieżki. – Ta okolica wydaje się całkiem interesująca.
Pozornie posłałem zielonkawej waderze znaczące spojrzenie, nie chcąc niczego narzucać, lecz ta nie zareagowała w żaden szczególny sposób; uznałem to więc za cichą zgodę. Okazję wykorzystałem od razu.
– Może chciałabyś się przyłączyć?

Roki? Fasola? c:

|| następna część ||

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template