Powoli szliśmy w kierunku gór. Aethus cynapium to jedna z mniej pospolitych roślin, ale te tereny obfitują w te kwiaty. Szedłem w umiarkowanym tempie. Yumma szedł kilka kroków za mną. Powinniśmy dojść na miejsce przed północą...
Księżyc leniwie wyłaniał się zza lekkich obłoczków. Na bagnach pojawiały się małe samozapłony metanu. To niezwykłe, ale niebezpieczne zjawisko. Błękitne płomienie umilały mi drogę i nieco rozjaśniały okolicę. Co jakiś czas można było usłyszeć pohukiwanie sów. Po około dwóch godzinach dotarliśmy do podnóży gór. Zmierzaliśmy do niewielkiego wodospadu.
W grocie za nim znajdowały się poszukiwane rośliny.
Gdy dotarliśmy, Yummy zrywał kilka uroczych roślin, a ja poczułem ból w łapie z kryształem. Wyszedłem z groty i usiadłem kilka cm przed wodospadem. Moczyłem łapę w chłodnej wodzie. Mimo wszystko ból nie ustawał, a wręcz przeciwnie! Narastał. Zacząłem nieco panikować. Nigdy wcześnie mi się to nie zdarzało.
– Głupi pasożyt! Gdyby nie ty i twoi koledzy z kosmosu nie siedziałbym tu w jakiejś watasze! Miałbym rodzinę i Lilę! – Wystękałem przez zaciśnięte zęby. Miałem cichą nadzieję, że Yummy tego nie słyszał, ale po chwili platynowo-zielone oczy wpatrywały się we mnie z czymś w stylu zdziwienia.
– Jaki pasożyt? – spytał, po czym zerknął na moją łapę. – Masz kryształ w łapie? – bardziej stwierdził, niż spytał. Ból stał się nie do zniesienia. Nie chciałem, by na mnie patrzył w tym stanie.
– Idź już. Masz kwiatów na trzy napary – powiedziałem, zaciskając zęby i z trudem wstając. Basior przez chwilę stał w miejscu. Potem tak jakby zaczął się kręcić w kółko albo mi się tak wydawało. Szedłem w kierunku zejścia z góry. Jedyna droga w dół prowadziła wzdłuż stromego zbocza. W pewnym momencie zobaczyłem mroczki przed oczami, a potem zaczęło mi się kręcić w głowie. Nagle zabrakło mi gruntu pod łapami. Usłyszałem tylko krzyk "LAUREN!" i nastała ciemność.
Yumma?
Laufey żyje i będzie żył jeszcze długo ;)