Ostatnimi dniami było dość ciężko. Tak, tak było bardzo intensywnie, wojna zdawała się nie zmierzać do końca. Wziąłem głęboki wdech, układając myśli. Pierwszy raz od dłuższego czasu udało mi się wyjść samemu na przechadzkę. Może i było to trochę niebezpieczne, nieodpowiedzialne, ale po tak długich, krwawych bitwach, bardzo tego potrzebowałem. A z reszta, wydawało się ze pewnego dnia po prostu smoki odpuściły, jakby za pstryknięciem magicznych palców, a może tylko chciałem żeby tak wyglądało? Może to był tylko sen.. nie wiem. Spacerując spokojnie skrajem lasu, zauważyłem sakwę. Rozejrzałem się dookoła. Nikogo nie było. No tak, w ostatnim czasie znajdowanie starych rzeczy czy nawet szczątków (wilków upadłych w walce) nie było niczym zaskakującym, dlatego wziąłem torbę i jak gdyby nigdy nic poszedłem dalej. Nie za bardzo interesowało mnie co takiego może się znaleść w środku. Szczerze powiedziawszy, ze śmiercią miałem styczność już za szczeniaka, kiedy jeszcze mieszkałem z matką „po drugiej stronie”. Co chwilkę rozglądałem się w poszukiwaniu nieboszczyka, no bo, bądź co bądź, dobrze byłoby się zreflektować komu zameldować o śmierci bliskiej osoby czy coś w tym guście. Już nie zwracałem uwagi na piękno lasu. Czułem się dość nieswojo. Aż nagle bach! Ktoś na mnie naskoczył. Powiem szczerze, zręcznie się skradała bestia, bo kompletnie niczego się nie spodziewałem, cholera. Jednak w walce wręcz byłem lepszy i pomimo tego, że zaatakował/a mnie z nożykiem (a raczej jakimś ostrym kamykiem) udało mi się ją/go bez większego problemu obezwładnić, pomimo ze bardzo się rzucał /a i zdążyła kilka razy dźgnąć mnie sztylecikiem.
- Uspokój się, cholera! - warknąłem. W sumie, normalnie pewnie aż tak bym się nie wkurzył i podszedł do sprawy na luźno (jak zawsze), ale wilk chce raz, spokojnie wyjść na spacer, a tu kurde jakieś niewyżyte wilki z drzew spadają.
Ktoś?