4 maja 2018

Od Aimer - oddział VII #3

Wóz pełen jedzenia, który musiałam przetransportować przez dobry kawał drogi był ciężki, ale mimo to dawałam radę. Reszta dość małej grupki wędrowała za mną i rozglądała się, aby poinformować w razie niebezpieczeństwa. Na razie nic się nie pojawiało.. Na razie. Coraz mniej drogi dzieliło nas od oddziału IV. Szybkie kroki powodowały lekkie zmęczenie. Dodatkowo słońce grzało niesamowicie, a to przyczyniało się do kropel potu na mojej sierści. Nagle coś przysłoniło słońce i wszyscy dobrze wiedzieli co to. W ułamku sekundy wszyscy zerknęli na mnie. Dowodziłam tym zadaniem co niezbyt lubiłam.
- No dobrze, weźcie wóz. Ja odwrócę uwagę gada. - Wymamrotałam. - Przynajmniej spróbuję - Powiedziałam do siebie gdy byłam już parę metrów dalej. Reszta skinęła głowami na znak zrozumienia. Stworzyłam zieloną kulę, które mieniła się również przez kolory czerwonej i niebieskiej barwy. Smok ewidentnie to zauważył i zmienił kierunek lotu.
~*~
Biegłam kolejny kilometr ile sił w łap, a gad był coraz niżej. Już wiadomo dlaczego było mi tak gorąco - To smok ognia. Jeden, ale i tak będą z nim same problemy. Oddalałam się od terenów watahy. O dziwo nie spotkałam żadnego smoka oprócz tego który na początku zaczął mnie gonić. Kończyły mi się siły, a nigdzie nie było wody. Na widnokręgu pojawiła się jaskinia. Przeżegnałam się i prosiłam tylko o to, aby była ona długo oraz była w niej woda. Znajdowała się ona dość wysoko. Smok był kilka metrów ode mnie i przypalał mój ogon ogniem. Ział gorącymi płomieniami na wszystkie strony. Wskoczyłam na pierwszy kamień... drugi, trzeci, czwarty, szybki wdech i wydech... Piąty, szósty, siódmy... Brakuje mi już sił. Ósmy, dziewiąty, dziesiąty. Ile jeszcze do cholery? Jedenasty, dwunasty, trzynasty... Ostatni wdech i... Miałam się pożegnać z życiem gdy to wpadłam do jaskini i zaczęłam się kulać w dół jak jakaś kula. Jaskinia była pozostałością po jakimś dziwnym wodospadzie, ale nie widziałam w niej wody. Gad był już trochę dalej, ponieważ przemieszczałam się jak gepard... W sensie, on się nie kula - ja tak. Gdy obolała wylądowałam na brzuchu nie mogłam pojąć która strona jest którą. W mojej głowie były takie naturalne LSD. Obraz był rozmyty, a wszystko kręciło się jak na karuzeli. Wstałam. Wdech i wydech, a czasu mało, ponieważ trzeba biec dalej. Był to błąd. Rozpędziłam się i wpadłam tragicznie. Przede mną stał drugi taki ognioziew. Dlaczego ja? Skręciłam w lewo, a opcje były trzy. Za mną dwa smoki i co ja mam zrobić? Spale się na śmierć... Było coraz cieplej, a ja czułam jakby podłoga zapadała mi się pod nogami. Możliwe, że to jednak nogi zapadają mi się pod ziemią. Gorący powiew powietrza, zaraz po tym palący się ogon. Mój ogon. Powoli zwalniałam. Kolejne skręty. Lewo czy prawo? Ruszyłam w prawo, a tam droga prosta i mała jamka. Idealna na moje ciało. Wślizgnęłam się tam, smoki chyba nie zauważyły i przebierały nogami dalej. Bardzo szybko dyszałam. Byłam ogromnie zraniona i spragniona. Dzięki magii szybko poprawiłam swój stan. Gady mogły w końcu wrócić, a to by mi się nie spodobało.
~*~
Po minucie odpoczynku zrozumiałam iż muszę stąd jak najszybciej wyjść. Wyślizgnęłam się już teraz z małej dziury. Smoków na moje szczęście, którego i tak mi dziś brakowało, nie było. Rozejrzałam się jeszcze raz i spróbowałam odtworzyć trasę którą przebiegłam. Nic z tego. Zrobiło się cieplej, a ja bez zastanowienia ruszyłam do przodu. Wyjdę stąd ja albo oni - Wymamrotałam. Skręciłam w lewo. Prosta rasa nie różniąca się od reszty przyćmiła moje oczy. Kolejne dwa skręty. Co ja mam teraz zrobić? No nic idę w prawo. Kręciłam się tak przez parę godzin. Zrobiło się zimno i ciemno. Smoki zniknęły kompletnie. Możliwe, że opuściły już tą jaskinię. Zrezygnowana i zmęczona usłyszałam pluskanie wody. Pomyślałam, że to musi być wyjście więc podreptałam w tamtą stronę. Okazało się, że to mały wodospad w TEJ SAMEJ JASKINI. Co teraz? Co mam robić? Postanowiłam się przespać i przez to chwilę odpocząć. Najlepsze "wyjście" w tym momencie. Zamknęłam oczy i zasnęłam.
*Następnego dnia*
Obudziłam się i natychmiastowo ruszyłam dalej. Wczoraj ... Chyba wczoraj udało mi się napić, ale głodu nie zaspokoiłam. Muszę stąd jak najszybciej wyjść, bo zamienię się w szkielet. Od teraz trzymałam się tego, że za każdym razem będę skręcać w prawo. Trochę takich skrętów było, ale nareszcie trafiłam na potrójny. Myślałam, że to te skrzyżowanie na którym rozpoczęła się moja fatalna przygoda. Tym razem moja teoria okazała się być twierdzącą. Światło... Nareszcie. Szybko wróciłam na tereny watahy. Nigdy więcej tego nie powtórzę. Nie ma mowy...

<737 słów - 20 pkt.>

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template