23 czerwca 2017

Od Niffelheima cd. Layry

Nie widziałem w tym ładu i składu, postacie atakowały chaotycznie, jakby im nie zależało, jakby to była nudna rozgrywka o nic istotnego. Jęknąłem niezadowolony z tego faktu. Nie musiałem się zbytnio przykładać, podobnie jak Devonte, ale to i tak męczyło. Obserwowałem jeszcze towarzyszy, którzy pogrążyli się we śnie. Doglądałem tego, żeby nikt ani nic do nich nie podeszło. W tym stanie byli bezbronni i stanowili cel, którego łatwo będzie się można pozbyć. Spojrzałem na swojego towarzysza w boju, ale on... znikał? Tracił swoje żywe kolory futra i powoli stawał się półprzezroczysty. Warknął głośno, co odstraszyło napastników. W jego podstawie jednak nie zauważyłem niczego, co by dawało znać, że jest kimś niebezpiecznym, wręcz otwarcie zdradzał swoją niepewność i strach przed tym, co go czeka.
– Ja... Znikam? – Spojrzał na swój ogon. – Nie, wciąż czuję wiatr w futrze, dotyk twardej ziemi u łap. Co się dzieje?
Rozległ się śmiech, śmiech czarnego charakteru, a w jego tle cichsze i bardziej szalone chichoty. Rozejrzałem się, wrogowie gromadzili się w większą grupkę, by po chwili przeistoczyć się w jedną wielką czarną masę. W końcowym efekcie stali się wilkiem rozmiarów łosia o muskulaturze dzika. Gdyby nie to, że to mój przeciwnik, lęgnąłbym na ziemię, nie mogąc złapać oddechu przez śmiech. Wyglądało to naprawdę zabawnie, ale nie mogłem tego tak odebrać i w moim sercu zapaliło się uczucie strachu. Nagle poczułem pieczenie na pysku i łapach, nieco mniej wyczuwalne jeszcze na ogonie. Moi słudzy z zaświatów stali się niewyraźni i poczęli szaleć, wybijając siebie nawzajem. "Co jest?!", powiedziałem do siebie w myślach. Odwołałem ich, zanim zaczną czynić krzywdę i nam. Obejrzałem się dokładnie i zauważyłem, że oblepia mnie ciemna maź, która nie chce schodzić.
– Rozumiem, to blokuje moce – stwierdziłem.
– Pewnie dlatego straciłem swoją formę, a w tym stanie nie mogę nic im zrobić.
Pokiwałem mu głową, ale gdy olałem wrogie stworzenie, to rzuciło się na mnie i wgniotło do ziemi. Odskoczyło od miejsca, w którym leżałem i dało mi czas na pozbieranie. Była to dosłownie chwila, kiedy usłyszałem świst powietrza, jakby ktoś wystrzelił pocisk, a następnie odgłos pęknięcia. Rzuciłem kątem oka na swoją łapę, całe szczęście była to prawa. Od razu poczułem objęcie dusz.
– Voleta! – krzyknąłem, nie mogąc powstrzymać swojego zaskoczenia.
– Uciekaj stąd, nie dasz rady – mówiła. – Nie dasz rady, słyszysz? Nie dasz. Nie pokonasz go.
Pozostałe duchy wpatrywały się w nas, jakby byli pod wpływem nieznanego pochodzenia uroku. Uśmiechnąłem się do niej krzywo i wstałem na trzy sprawne łapy. Nie muszę go pokonywać, ponieważ on nie istnieje. Poczułem to podczas zderzenia, prawdziwa walka toczy się w umyśle małego basiorka. Kiedy podzieliłem się z nimi, swoimi przemyśleniami, potwór zmienił się w mgłę, która w pewnym momencie całkowicie znikła.
– Choć iluzja, rany i tak zostaną. Nie mamy się czym martwić, wszystko zostało w łapach Layry.
– Mam nadzieję, że się jej uda – odparł Devonte.
– Muszę tylko wyłapać odpowiedni moment i odesłać zmarłego maga, zatem czas przygotuje wszystko, co może mi ułatwić robotę.
Mlasnąłem, widząc, jak trudno ta dziwna substancja schodzi z mojego futra. Wystarczy, że usunę przynajmniej połowę, a moje moce wrócą całe i zdrowe w swej pełnej klasie. Nikt mi nie pomagał przy oczyszczaniu, stali i patrzyli.
Kulejąc, sprowadzałem z najbliższych okolic najpotrzebniejsze przedmioty. Zaznaczyłem na podłożu znaki, używając przy tym żywicy. Następnie rozśmieszyłem do łez towarzyszące mi duszyczki, zbierając to, co wyprodukowały. W połowie przygotowań dostrzegłem, że Layra podnosi się z ziemi, a zaraz za nią młody, który widząc duszę swego opiekuna, rozpromieniał i pędem ruszył przed siebie. Był zmęczony, a mimo to wydawał się pełny życia. Wadera snuła się powolnym krokiem, niszcząc moją pracę. Zdziwiłem się, ale kiedy uniosła łeb i spojrzała na mnie czerwonymi ślepiami, wszystko stało się jasne. Byłem jednak pewien, że wygrała. To moja szansa. Wilczyca nie zwalniała, ciągle posuwała się do przodu. Nagle z podłoża wyłoniły się kościste ręce i łańcuchami objęły ciało samicy. Zatrzymana położyła się na brzuchu. Spokojne zachowanie upewniało mnie, że wszystko ma pod kontrolą i nie da przejąć swojego ciała byle komu. Szeptałem formułkę pod nosem, a pod nią pojawiła się biała plama światła. Nie trwało to długo, żeby oddzielić od siebie dwie dusze, a jedną z nich posłać tam, gdzie jej miejsce.
– Już, koniec? – Layra ożyła i żwawym krokiem krążyła wokół towarzystwa. – Spodziewałam się lepszego pokazu egzorcyzmów. – Zaśmiała się.
– Ja... – Zaczął zmarły woj. – Nie wiem jak wam dziękować. Wyświadczyliście mi wielką przysługę! Do końca swoich dni w zaświatach będę wam wdzięczny! Chciałbym móc was spotkać raz jeszcze, ale to się chyba stanie dopiero po drugiej stronie...
Patrzyłem na niego i na szczeniaka. Nie czułem w tej sytuacji nic, jedynie męczyło mnie zmęczenie. Nawet nie potrafiłem dostrzec ckliwego pożegnania przez ducha nas wszystkich. Chyba powoli odpływałem, ostatnie rzeczy, jakie do mnie dotarły, dotyczyły powrotu i prezentu w ramach podziękowania. Basiorek stworzył dwa portale, z obu wyciągnął po dziwnym pakunku.
– To dla was, w ramach podziękowania. Uratowaliście mi życia! – powiedział radośnie i zniknął mi z oczu, zresztą jak cała reszta. Poczułem jeszcze ból, który towarzyszył mi przy upadku. Zasnąłem.

Layra?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template