Jakiś czas temu spożyłam kwiat rodziny i okazało się, że termin wypada w tę niedzielę, a dziś, tak się składa, wielki basior na mnie wskakuje i mnie praktycznie miażdży. Super...
*
Lupin szykował się, by zadać mi ostateczny cios, ale nie wiadomo skąd, pojawiło się czerwone światło i basior ze mnie spadł. Z jego szyi zaczęła lecieć krew, a ja zaczęłam wrzeszczeć ze strachu. Ledwo się podniosłam, a znowu leżałam na ziemi ze związanymi łapami. Po krótkiej chwili przyszli do nas ludzie — dwaj mężczyźni opatrywali Lupina i mu coś założyli na pysk, natomiast do mnie podeszła jakaś kobieta, i sprawdzała coś na jakimś urządzeniu, po czym powiedziała;
– Eksperyment osiemset pięćdziesiąty ósmy, jaka szkoda, że znowu się spotykamy. Miałam cichą nadzieję, że uciekłaś z innymi i się już nie zobaczymy... – Po dłuższym zastanowieniu, rozpoznałam ten głos — to była doktor Eleonora. Uśmierzała nam ból (tzn. mnie i innym wilkom). Wstrzyknęła mi coś w łapę, wskutek czego odpłynęłam, tracąc przytomność...
*
Obudziłam się w średniej wielkości pomieszczeniu. Kilka metrów dalej leżał Lupin. On, jak i ja, byliśmy przyczepieni łańcuchami do ścian. Po jakichś pięciu minutach przyszedł profesorek i dał nam miski z wodą oraz po dwa steki, potem wyszedł.
– To twoja wina! – oskarżył mnie nagle basior.
– Co? Czemu? – spytałam, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
– Słyszałem jak mówili o tobie! Mówili, że im pomogłaś w badaniach i bardzo ułatwiłaś im pracę! Zdrajczyni! Zdrajca wilczej krwi!
– Co?! Chyba nie myślisz na serio? – Pomyślałam o wszystkich badaniach, jakie robili na mnie i innych. – Nie mieliśmy wyjścia! Wielu zginęło…
Lupinie?