— Co tutaj robisz? — zapytała.
— Miałem zamiar umrzeć w samotności, ale jestem zbyt roztrzęsiony, aby robić to właśnie dziś, a w dodatku sam — odpowiedziałem z powagą, wciąż wypatrując małego, bladoróżowego punkcika na niebie.
— Nie uważam się za odpowiednie towarzystwo do tego. Nawet się nie znamy, ale dziś również nie mam ochoty na rozmowę. Możemy pomilczeć wspólnie — zaproponowała.
Tak bardzo chciałem siedzieć cicho, ale myśli szalały w mojej głowie.
— Nie mogę siedzieć cicho Tero — westchnąłem. — Muszę się komuś wygadać, bo inaczej oszaleję kolejny raz.
— Nic dwa razy się nie zdarza — powiedziała melancholijnie z nutką goryczy w głosie.
Tymi słowami obudziła we mnie uczucie, które zdusiłem w sobie już kilka dobrych lat temu. Nadzieja, a może nawet... Nie.
— Myślę, że w życiu wszystko się powiela, dzieje się to tylko o innej godzinie, czy w innym dniu.
— Czyli to ja mam rację. Chyba że cofnie się czas. Ja... Chciałabym przeżyć coś dwa razy.
— Nie tylko ty. Wybacz, że się nie przedstawiłem. Jestem Harbinger.
— Nie szkodzi, wiem, kim jesteś. Poza tym nie wypada ci przedstawiać się, nie będąc na równi ze mną, więc nie rób tego.
Zapadła cisza, ale była przyjemna. Zamknąłem oczy i zacząłem wsłuchiwać się w głosy ziemi. Zrobiłem się senny, nawet nie wiem, kiedy zasnąłem, lecz nie na długo. Zbudził mnie cichy szloch. Łzy, jedna po drugiej skapywały prosto na mój nos. Były słone, prawie tak samo, jak woda w oceanie.
— Płaczesz? — skrzywiłem się na sam dźwięk tych słów. Pytanie było zbyt banalne.
Tero?
Miałam trochę inny zamysł na początku, ale myślę, że jest dostatecznie dobrze, aby jakoś to rozwinąć.