- Można tak uznać - mruknął.
Nie odpowiedziałam. Przyglądałam mu się przez chwilę. Wysoka, smukła sylwetka, kolczyki w uszach i intensywne, zielone oczy, które wydawały się być najbardziej żywą jego częścią, a w których obecnie mogło odbijać się lekkie zmieszanie lub tajona irytacja.
- Wybacz, ja już...
- Nie podoba ci się moje towarzystwo? - przerwałam mu. Wiedziałam, że nie ma obecnie żadnych wyznaczonych zadań, mógł spieszyć się jedynie ze względów prywatnych. Nie wspomniał jednak o żadnym ,,muszę coś zrobić", po prostu nie ruszył do odejścia. - Nie da się ze mną zbyt długo wytrzymać, co?
- Jeśli mam być szczery, to niespecjalnie.
- To niezbyt dobrze. - rozejrzałam się po polanie. Miejsce już niemalże opustoszało. - Nie uwzględniłam tego w moich planach.
Ta uwaga jakby go rozbawiła.
- Nie miałem zamiaru krzyżować twoich planów.
Uniosłam pysk w stronę nieba, zastanawiając się, czy warto tak ryzykować całą sprawę. Kątem oka widziałam, jak ostatni członkowie opuszczają polanę.
- Mam nadzieję, że dalej go nie masz.
Odczekałam chwilę, dla pewności, że wilki wystarczająco się oddaliły.
Było możliwe, że istniała inna, bezpieczniejsza droga do celu.
- Wszystko zależy od tego, jak te twoje plany się przedstawiają.
Ledwozauważalnie pokiwałam głową.
Jednak ta akurst ścieżka prowadziła prosto przez Harbingera.
Obeszłam miejsce obrad dookoła, przyglądając się poruszanym przez wiatr krzewom i gałęziom drzew. Na skałach od północnej strony nie drgnął żaden kamyk. Wiatr ustał.
Zatrzymałam się na środku. To on był najsłabszym ogniwem.
Musiał dobrze odegrać swoją rolę.
- No cóż, masz nieszczęście się w nich znajdować.
- Jak bardzo?
Był się jakieś dwa metry ode mnie.
- Zostaniesz betą.
Nie drgnął mu najmniejszy mięsień. Przez chwilę po prostu stał, wbijając swoje zielone spojrzenie w zimne, szare ślepia.
- Jako część twojego planu?
- Tylko i wyłącznie. Twoje życie miłosne mnie nie pasjonuje.
Nie byłam w stanie ocenić, czy był bardziej negatywnie czy pozytywnie zaskoczony. Na jego miejscu byłabym raczej zdegustowana, ale nie mogłam wyczuć, co kryje się w duszy stojącego przede mną basiora.
- Jaki jest twój cel?
- Obawiam się, że go nie pojmiesz.
Pochylił się w moją stronę. Jego pysk znajdował się na wysokości mojego.
- Nie mam zwyczaju walczyć za nieznaną sprawę - szepnął. Jego łeb był o wiele masywniejszy od mojego, ale moje ślepie były niewiele drobniejsze od jego.
Moje wargi nieznacznie się poruszyły.
- Nie wydaję króla dla pionków.
Patrzyliśmy sobie w oczy, przyglądając się sobie równie poważnie. Ani w moim, ani w jego spojrzeniu nie kryła się żadna nutka lęku. Milczenie między nami wisało niczym zawieszone na pajęczych nitkach, a równocześnie gęste jak przepełnione wodą chmury deszczowe. Nie dało się wyczuć w nim niezręczności, gdzieś w dali mruczało tylko ciche napięcie.
- Masz czas do jutra, Harbingerze - powiedziałam cicho, a wilk się wyprostował - Jutro o tej samej porze. Zastanów się dobrze.
Odwróciłam się i odeszłam.
Wiał przenikliwy wiatr. Czułam, że nie mam mocy by cokolwiek zmienić. Postało mi jedynie czekać.
Coś mówiło mi, że tam, na polanie, została na ziemi rzucona przez któreś z nas rękawica, a rownocześnie nieśliśmy ją oboje do własnych części obozowiska.
<Harbi? Liczę na Ciebie>
P.S. Przepraszam za te porównania rodem z polskiego xc