— Wszystko jest na dobrej drodze. Zostały zauważone nawroty mocy u niektórych mieszkańców. Prawdopodobnie osiedlimy się tutaj...
Chyba przestałem jej słuchać. Opuściłem łeb i przymknąłem oczy, wsłuchując się w szum wiatru. Miałem wielką ochotę zasnąć, ale tym razem coś mnie powstrzymało. Szare ślepia były wpatrzone w moje ciało, co skutecznie dekoncentrowało. Denerwujący osobnik siedział po drugiej stronie kręgu, ale najwidoczniej był równie znudzony, co ja, więc postanowił znaleźć sobie inne zajęcie. Mimo dwudziestu pięciu lat rozmawiałem z nią tylko raz w życiu, no może dwa. Od zawsze miała specyficzny charakter i nigdy nie była w kręgu moich zainteresowań, może dlatego, że wolałem łatwe? Ingreed była wyjątkiem, ale poznaliśmy się mniej więcej w tym samym czasie, nic nie stało na przeszkodzie. Chyba. Tak czy inaczej, mijaliśmy się z białą waderą, odkąd pamiętam i wygląda na to, że zmiany nie nadejdą. W końcu mogliśmy się rozejść. Przeczekałem, aż największy tłum pójdzie i bardzo powoli wstałem, budząc tym samym pulsujący ból głowy. Powolnym krokiem ruszyłem przed siebie. To było oczywiste, że na kogoś wpadnę. Ciche uważaj zostało wypowiedziane zdecydowanie zbyt późno. Niezgrabnie wpadłem na drzewo.
— Nic ci nie jest?
— Uważam, że nie powinno cię to obchodzić — warknąłem, rozmasowując bolące miejsce.
— Niestety, ale obchodzi — mruknęła. — Naprawdę nie mam ochoty na kolejny pogrzeb w tym roku.
— Uwierz, powinnaś przejmować się wszystkimi, ale nie mną.
Nathing?
Zakończenie pasowało mi w tym momencie. Rób co chcesz i mam nadzieję, że nie jest źle.