Zastygłem w bezruchu na kilka sekund. Dziwna wadera ewidentnie czekała na moją odpowiedź, bo niezmiennie patrzyła na mnie z miną wyrażającą jedynie głód i... i niepokój. Może rzeczywiście mówiła prawdę? Przecież nie takie dziwactwa już się widywało... Pamiętam taką jedną, co... jej chyba sączył się kwas z ran... stop, myśl. Myśl. Ona czeka na jakąś reakcję.
Spojrzałem na nią wybałuszonymi oczami, zaczerwienionymi przez długie niemruganie w zamyśleniu. Otworzyłem pysk, żeby coś do niej powiedzieć i-
- I D I O T A .
Odejdź, odejdź, powiedziałem w myślach, za szybko wróciłaś, nie chcę cię tu, nie potrzebuję.
- Wręcz przeciwnie. Sam nie wiesz czego chcesz i co jest ci potrzebne, zapomniałeś? Zawróć, z nią nic dobrego cię nie czeka. Prędzej cię zabije. Widzisz to spojrzenie? Ona zaprasza cię na obiad, tyle że to ty się nim staniesz.
- Jak niby planujesz mi się odwdzięczyć? Przecież nie znasz mnie tak samo, jak ja nie znam ciebie, więc-
- Muszę coś zjeść. Nie wiem jak się odwdzięczę i w tej chwili mnie to nie obchodzi. Masz zamiar mi pomóc czy nie? Przecież sam to zaoferowałeś.
To prawda. Czemu to zrobiłem?
- Zgoda.
- Idiota.
- Zamknij się.
- Co?
- Zawróć.
- Odejdź.
- Do kogo mówisz?
Nie patrzyłem już na obcą waderę, tylko na moje stworzenie. Niestety, żadna z moich mocy od pewnego czasu nie działa. Ani trochę mi się to nie podoba, tym bardziej, że Ona jest tylko w moim zakutym łbie.
- Do nikogo, złotko - odwróciłem głowę do wilczycy i krzywo się uśmiechnąłem - Pójdę z tobą nawet za darmo. Poszedłbym z każdym, byleby czymś się zająć. Mam tylko jedno pytanie - nie zaprowadzisz mnie do watahy, która przez głód rozerwie mnie w kilka sekund?
Wadera popatrzyła na mnie zdziwiona, jakbym mówił o czymś wyjątkowo głupim. Widziałem jednak, że jej spojrzenie było i tak ledwo przytomne.
- Nie.
- W takim razie ruszajmy czym prędzej. Nie chcemy przecież, żebyś zniknęła – ostatnie słowa, zacząłem iść na zachód od ścieżki, na której staliśmy.
Znowu zniknęła. Jest coraz bardziej chaotyczna, pomyślałem, coraz mniej mogę panować nad... nad wszystkim.
Wilczyca szła w ślad za mną, łapa za łapą. Długo się nie odzywała, ja również nie zamierzałem przerywać błogiej ciszy, przetykanej leśnym śpiewem. Zastrzygłem uszami, żeby dokładniej wyłapać poszczególne dźwięki. Dzięcioł, usiłujący wydrążyć dziuplę w takt żywych łupnięć. Przyniesione przypadkowo do czyjegoś gniazda, proszące o więcej jedzenia, którego przybrani rodzice nie nadążają im przynosić, kukułcze podrzutki. Łania, której rzewny płacz rozdziera poranne, leśne powietrze. Płacz po stracie dziecka, którego nie zdołała uratować przed zaciągnięciem w zarośla przez polującą grupę wilków.
- Łania…
- Co? – podjęła szybko wadera.
- W pobliżu jest samotna łania, której twoja wataha nie zabiła – wilczyca zmarszczyła nos na wspomnienie o stadzie - Z chęcią poprowadzę, jeśli chcesz.
Obca zwróciła ku mnie nieobecne spojrzenie.
Akatalo?
Chaotyczne i praktycznie nic nie wniosło, ale może będzie w porządku…