Od pewnego czasu odczuwam coraz mniej zadowolenia z wszystkiego co robię, ogólnie — z życia. Omijam zabawy, towarzyskie rozmowy, nawet polować mi się nie chce. Patrzenie w gwiazdy od dawna uważałem za głupie. To przecież robota dla chorych fanatyków kosmosu, do których się nie zaliczam. Jednak tej nocy specjalnie po to zerwałem się ze snu. Było całkiem ładnie, bo „pięknie” to za mocne słowo. Setki płomyków na prawie czarnym niebie, księżyc w nowie. Ładnie. Spacer wśród gwiazd — może tego mi trzeba? Niepewnym krokiem idę przed siebie, z łbem w górze. Czuję zachwyt, choć gwiazdy to codzienna błahostka, na którą nie zwracam uwagi. Nie zasługują na nią. Chłodny wiatr delikatnie smuga moje ciemne futro. Stąpam po suchej i twardej ziemi. Odlatuję myślami do dzieciństwa, słodkiego i spokojnego. Dochodzę do wniosku, że od tamtego czasu wiele się nie zmieniło. Ale jednak wtedy było jakby lepiej, wtedy czułem chyba woń bezpieczeństwa. Znów ją czuje, choć wiem, że to tylko wspomnienia. Bardzo ciepłe i piękne wspomnienia. Dotyk lodowatej wody po opuszkach łapy gwałtownie mnie z nich wyrywa. Bez trudu dostrzegam dziwną, ale interesującą rzecz — woda jest różowa. Nie cierpię różu. Chwila, ta woda się świeci... również na różowo. Na wpół z obrzydzenia i na wpół z niepokoju, powoli cofam łapę i przystawiam nos. Ten zapach... Jeśli miłość ma zapach, to właśnie go poznałem. Czuję się tak błogo, słodka woń dociera do moich nozdrzy, od wody bije kojące ciepło, chcę więcej. Wchodzę do jeziora i czuję, jak mnie obejmuje, ciągnie na dno. Jest tak pięknie, tak, jak kiedyś. I wtedy brakuje mi powietrza. Z całych sił próbuję wyrwać się z uścisku żywiołu, jednak jestem wobec niego niczym. To koniec.
Budzę się z oczywistą myślą, że znów śniły mi się dziwne rzeczy. Ale moment, gdzie ja jestem? Pościel? Drzwi? Kolorowe ściany?! Lustro?! Lustro! Na Fenrira, jestem człowiekiem!
– Luke! Śniadanie gotowe!
Budzę się z oczywistą myślą, że znów śniły mi się dziwne rzeczy. Ale moment, gdzie ja jestem? Pościel? Drzwi? Kolorowe ściany?! Lustro?! Lustro! Na Fenrira, jestem człowiekiem!
– Luke! Śniadanie gotowe!
Co do...? Ze strachem w oczach powoli wstaję i kieruje się do źródła dźwięku. Kolejny człowiek...?
– Co się tak patrzysz, Luke? Wszystko w porządku?
– T-taak... – odpowiadam nieprzytomnie i siadam przy stole. Na talerzu jest mięso, tylko że ciemne. Jest jeszcze jajko.
– Dobrze, ja muszę iść do pracy – dodaje, jak mi wiadomo, kobieta. – Tu masz pieniądze na jedzenie. Nie zapomnij, pa!
I wychodzi przez drewniane drzwi. Zostaję sam, widelcem dotykając danego mi pożywienia. To chyba nadaje się do spożycia. Z dezaprobatą biorę pierwszy, jakże smaczny kęs. Potem zleciało tak szybko, że nie spostrzegłem kiedy tyle zjadłem. Wciąż jestem głodny, ale na chwilę obecną mam nieco większe problemy. Biorę papierki, o jakich mówiła kobieta i wychodzę, z nadzieją, że uda mi się znaleźć dom. Idę chodnikiem, mija mnie wiele ludzi i wiele samochodów. Wszyscy patrzą na mnie krzywo. Znad przeciwka nadchodzi wysoki chłopak, brunet.
– Luke? – dziwi się. – Gdzie twój plecak? I.. dlaczego jesteś w piżamie?
– T-taak... – odpowiadam nieprzytomnie i siadam przy stole. Na talerzu jest mięso, tylko że ciemne. Jest jeszcze jajko.
– Dobrze, ja muszę iść do pracy – dodaje, jak mi wiadomo, kobieta. – Tu masz pieniądze na jedzenie. Nie zapomnij, pa!
I wychodzi przez drewniane drzwi. Zostaję sam, widelcem dotykając danego mi pożywienia. To chyba nadaje się do spożycia. Z dezaprobatą biorę pierwszy, jakże smaczny kęs. Potem zleciało tak szybko, że nie spostrzegłem kiedy tyle zjadłem. Wciąż jestem głodny, ale na chwilę obecną mam nieco większe problemy. Biorę papierki, o jakich mówiła kobieta i wychodzę, z nadzieją, że uda mi się znaleźć dom. Idę chodnikiem, mija mnie wiele ludzi i wiele samochodów. Wszyscy patrzą na mnie krzywo. Znad przeciwka nadchodzi wysoki chłopak, brunet.
– Luke? – dziwi się. – Gdzie twój plecak? I.. dlaczego jesteś w piżamie?
Chłopak zanosi się soczystym śmiechem. Spostrzegam, że rzeczywiście na tle pozostałych wyglądam, delikatnie mówiąc, dziwnie.
– Idź się ubierz, bo wyglądasz jak pajac! W ogóle pomyliłeś sobie kierunki. Szkoła jest tam. – Pokazuje palcem na monstrualną budowlę w oddali. Ciężko wzdycham i wracam do domu, czując na sobie wzrok wielu ludzi.
Czym prędzej wchodzę do środka i przeszukuję "swój" pokój. Zakładam pierwsze lepsze łachmany, tj. granatowe dżinsy i czarno-białą koszulkę. Staję przed lustrem.
– No – wzdycham. – Teraz wyglądam jak pajac. – Ruszam po plecak i wychodzę. Chłopak czeka przed bramką.
– Pośpiesz się! – krzyczy z daleka, z wolna rozpoczynając chód. Doganiam go.
– Tak w ogóle.. idziesz z nami na wagary? – pyta, a ja stoję jak ostatni debil.
– Wagary?
– No, wagary. Co z tobą, Luke?
– A nic, nie wyspałem się. Nie zwracaj na to uwagi – wymiguję się, czerwony jak burak. Dociera do mnie, jak bardzo mam przesrane.
Resztę drogi spędzamy w milczeniu. Szkoła z daleka wydaje się ogromna, tłumy zgromadzone przed głównym wejściem straszą ilością. Mój towarzysz po chwili zostaje pochłonięty przez zgromadzoną ludność, a ja zaczynam czuć się coraz dziwniej. Dezorientacja i strach towarzyszą mi przez następne kilkanaście minut. Potem podchodzi do mnie dziewczyna, niczym nie wyróżniająca się od pozostałych.
– Hej, Luke.
– Cze..ść.
– Coś ty taki wystraszony? Też masz obawy przed sprawdzianem z biologii?
– Tak. – Zalewam się potem i w myślach błagam nie wiem kogo, żeby już sobie poszła. Chrząka tylko, po czym zmieszana odchodzi. Super. Chwilkę później słyszę okropny, głośny i zgrzytliwy dźwięk, na który wszyscy wchodzą do budynku. Cóż, nie będę inny i też wejdę. Nie widzę jednak wiele, bo wszyscy ci ludzie zasłaniają mi obraz. Przepychają się, rozmawiają, krzyczą. Ktoś pcha mnie na drzwi, na co odruchowo warczę i pokazuję kły. Czuję na sobie wzrok dziewczyny, z którą rozmawiałem. Znów robię się czerwony.
Tłum rozchodzi się, każdy w inną stronę. Ja podążam za dziewczyną, przy okazji rozglądając się po wnętrzu. Korytarze, drzwi, schody — nic więcej. Jest tu brzydko, głośno, a na dodatek śmierdzi. Dziewczyna wchodzi do jednego z pomieszczeń, a ja za nią. Kilkanaście osób siedzi w ławkach, a jedna, starsza osoba siada przy skierowanym w przeciwną stronę biurku. Potulnie zajmuję miejsce w drugim rzędzie i rozglądam się po innych. Kobieta przy biurku odczytuje listę osób o dziwnych imionach.
– Amy Smith... – Znajoma mi już dziewczyna podnosi rękę. A więc Amy...
– Luke Turner... – Wszyscy spoglądają na mnie, nawet ta kobieta. Podnoszę rękę.
– Luke, wyjmij książkę, proszę – mówi. Zaglądam do plecaka i wyjmuję pierwszą lepszą.
– Książkę od matematyki... – dodaje. Znów zaglądam do plecaka, ale takiej książki nie posiadam.
– Nie mam takiej. – wyjaśniam.
– Jak to?
– Tak to – odpowiadam nie zdając sobie sprawy, kim właściwie ona jest.
– Jak ty się do mnie odzywasz?!
– Tak, jak chcę. – Uśmiecham się cwaniacko i zakładam rękę na rękę. Pani milczy, wlepiając we mnie mordercze spojrzenie.
– Co to w ogóle ma znaczyć?!
– A co... – Wstaję. – Coś się nie podoba? – i zaczynam warczeć. Niektórzy się śmieją, inni są zdziwieni. A kobieta...
– Idziemy do pani dyrektor, marsz!
– Ja nigdzie nie idę. – Wzruszam ramionami i ponownie siadam na krześle.
– Proszę panią... – Amy odzywa się, podnosząc rękę. – Mogę porozmawiać z Luke’iem na korytarzu?
– Tak, proszę bardzo. A potem zaprowadź go do dyrektora.
Amy nie odpowiada i wyrywa mnie za rękę. Nie wiem czemu, idę za nią.
– Co jest, Luke?! – pyta, gdy już znajdujemy się na korytarzu. Przełykam ślinę.
– Żaden Luke... – wyjaśniam. Dziewczyna patrzy się, jakby zobaczyła kosmitę. Oczekuje odpowiedzi. – Pain. Jestem Pain.
– Co?
– Idź się ubierz, bo wyglądasz jak pajac! W ogóle pomyliłeś sobie kierunki. Szkoła jest tam. – Pokazuje palcem na monstrualną budowlę w oddali. Ciężko wzdycham i wracam do domu, czując na sobie wzrok wielu ludzi.
Czym prędzej wchodzę do środka i przeszukuję "swój" pokój. Zakładam pierwsze lepsze łachmany, tj. granatowe dżinsy i czarno-białą koszulkę. Staję przed lustrem.
– No – wzdycham. – Teraz wyglądam jak pajac. – Ruszam po plecak i wychodzę. Chłopak czeka przed bramką.
– Pośpiesz się! – krzyczy z daleka, z wolna rozpoczynając chód. Doganiam go.
– Tak w ogóle.. idziesz z nami na wagary? – pyta, a ja stoję jak ostatni debil.
– Wagary?
– No, wagary. Co z tobą, Luke?
– A nic, nie wyspałem się. Nie zwracaj na to uwagi – wymiguję się, czerwony jak burak. Dociera do mnie, jak bardzo mam przesrane.
Resztę drogi spędzamy w milczeniu. Szkoła z daleka wydaje się ogromna, tłumy zgromadzone przed głównym wejściem straszą ilością. Mój towarzysz po chwili zostaje pochłonięty przez zgromadzoną ludność, a ja zaczynam czuć się coraz dziwniej. Dezorientacja i strach towarzyszą mi przez następne kilkanaście minut. Potem podchodzi do mnie dziewczyna, niczym nie wyróżniająca się od pozostałych.
– Hej, Luke.
– Cze..ść.
– Coś ty taki wystraszony? Też masz obawy przed sprawdzianem z biologii?
– Tak. – Zalewam się potem i w myślach błagam nie wiem kogo, żeby już sobie poszła. Chrząka tylko, po czym zmieszana odchodzi. Super. Chwilkę później słyszę okropny, głośny i zgrzytliwy dźwięk, na który wszyscy wchodzą do budynku. Cóż, nie będę inny i też wejdę. Nie widzę jednak wiele, bo wszyscy ci ludzie zasłaniają mi obraz. Przepychają się, rozmawiają, krzyczą. Ktoś pcha mnie na drzwi, na co odruchowo warczę i pokazuję kły. Czuję na sobie wzrok dziewczyny, z którą rozmawiałem. Znów robię się czerwony.
Tłum rozchodzi się, każdy w inną stronę. Ja podążam za dziewczyną, przy okazji rozglądając się po wnętrzu. Korytarze, drzwi, schody — nic więcej. Jest tu brzydko, głośno, a na dodatek śmierdzi. Dziewczyna wchodzi do jednego z pomieszczeń, a ja za nią. Kilkanaście osób siedzi w ławkach, a jedna, starsza osoba siada przy skierowanym w przeciwną stronę biurku. Potulnie zajmuję miejsce w drugim rzędzie i rozglądam się po innych. Kobieta przy biurku odczytuje listę osób o dziwnych imionach.
– Amy Smith... – Znajoma mi już dziewczyna podnosi rękę. A więc Amy...
– Luke Turner... – Wszyscy spoglądają na mnie, nawet ta kobieta. Podnoszę rękę.
– Luke, wyjmij książkę, proszę – mówi. Zaglądam do plecaka i wyjmuję pierwszą lepszą.
– Książkę od matematyki... – dodaje. Znów zaglądam do plecaka, ale takiej książki nie posiadam.
– Nie mam takiej. – wyjaśniam.
– Jak to?
– Tak to – odpowiadam nie zdając sobie sprawy, kim właściwie ona jest.
– Jak ty się do mnie odzywasz?!
– Tak, jak chcę. – Uśmiecham się cwaniacko i zakładam rękę na rękę. Pani milczy, wlepiając we mnie mordercze spojrzenie.
– Co to w ogóle ma znaczyć?!
– A co... – Wstaję. – Coś się nie podoba? – i zaczynam warczeć. Niektórzy się śmieją, inni są zdziwieni. A kobieta...
– Idziemy do pani dyrektor, marsz!
– Ja nigdzie nie idę. – Wzruszam ramionami i ponownie siadam na krześle.
– Proszę panią... – Amy odzywa się, podnosząc rękę. – Mogę porozmawiać z Luke’iem na korytarzu?
– Tak, proszę bardzo. A potem zaprowadź go do dyrektora.
Amy nie odpowiada i wyrywa mnie za rękę. Nie wiem czemu, idę za nią.
– Co jest, Luke?! – pyta, gdy już znajdujemy się na korytarzu. Przełykam ślinę.
– Żaden Luke... – wyjaśniam. Dziewczyna patrzy się, jakby zobaczyła kosmitę. Oczekuje odpowiedzi. – Pain. Jestem Pain.
– Co?
– P a i n.
– Nie, Luke, jesteś Luke! Ogarnij się, przesadzasz.
– Jestem Pain i wychodzę z tej budy. – Zakańczam rozmowę i próbuję odnaleźć wyjście. Brązowe drzwi z szybą... Droga do wolności. Szybko podchodzę do nich i gwałtownie szarpię za klamkę. Zamknięte.
– Luke, otrząśnij się wreszcie!
– PAIN! – krzyczę. – Jestem Pain, do cholery!
Amy wygląda, jakby czegoś nie rozumiała. Ale ona niczego nie rozumie. Patrzę znów na drzwi i na szybę. Ręką uderzam w nią, kalecząc całą dłoń.
– Nie, Luke, jesteś Luke! Ogarnij się, przesadzasz.
– Jestem Pain i wychodzę z tej budy. – Zakańczam rozmowę i próbuję odnaleźć wyjście. Brązowe drzwi z szybą... Droga do wolności. Szybko podchodzę do nich i gwałtownie szarpię za klamkę. Zamknięte.
– Luke, otrząśnij się wreszcie!
– PAIN! – krzyczę. – Jestem Pain, do cholery!
Amy wygląda, jakby czegoś nie rozumiała. Ale ona niczego nie rozumie. Patrzę znów na drzwi i na szybę. Ręką uderzam w nią, kalecząc całą dłoń.
– Luke!
Poruszona hałasem kobieta wychodzi z pomieszczenia.
– Luke! – krzyczy również. Wtedy dochodzę do skraju.
– PAIN, KURWA, PAIN! – Czuję, jak rosną mi kły, jak przeobrażam się w wilka. Wykorzystuję chwilowo mniejsze ciało i przeskakuję przez wybitą szybę uciekając ile sił w łapach. Po krótkiej chwili emocje cichną i znów zamieniam się w człowieka. Widzę las. Tam uciekam.
Po kilku godzinach partyzantki nareszcie mogę odpocząć, pewien, że nikt mnie szuka. Oddycham z ulgą, jednocześnie chcąc się zabić.
„To jakaś paranoja” — myślę.
– Pain! – Słyszę znany mi już głos. Uderzam się w czoło.
– Tu jestem... – mówię zrezygnowany.
– Luke... Znaczy się Pain, kim ty jesteś?
– Nie twoja sprawa, księżniczko.
Amy przewraca oczyma.
– Nauczycielka wezwała policję.
Domyślam się, o kogo chodzi, jednak postanawiam w dalszym ciągu milczeć.
– Nie wjadą samochodem do lasu, ale i tak mogą cię znaleźć.
Milczę. Wstaję. Odchodzę. A ona? Bezczelnie za mną idzie.
– Odczep się. Wiem, chcesz wiedzieć kim jestem. A więc proszę - wilkiem. Wilkiem z krwi i kości, który wszedł tam, gdzie nie powinien i teraz bardzo, ale to bardzo tego żałuje. Czaisz? – wyjaśniam nie czekając na jej reakcję i idę dalej. Słyszę psy.
– Uciekaj! – krzyczy dziewczyna, dając tej całej policji moją lokalizację. Cóż za idiotka. Opieram się o drzewo i dostrzegam trzy owczarki niemieckie. One również mnie widzą. Zbliżają się. Gdy są blisko, tylko szczekają. Ale ja... podchodzę. Zaczynam się z nimi drażnić. Amy boi się albo ich, albo mnie — bez różnicy, ważne, że się nie wtrąca.
Po chwili rzucam się na psa, wywołując u niego strach. Strach, na który reaguje atakiem, a jego koledzy przyłączają się. Chcę zginąć, ale i tak odruchowo zasłaniam szyję i klatkę piersiową. Już czuję przeszywając ból, krzyk Amy i nadchodzących właścicieli psów. Jednego potraktowali paralizatorem, drugiego odciągnięto, a trzeci... Nie wiem.
Rozszarpany przez psy.
Brakuje mi powietrza, duszę się. Bezradnie macham łapami, próbuję wynurzyć chociaż łeb z wody. Udaje mi się. Wychodzę z tego różowego bajora, które straciło już barwę. Zmęczony padam na ziemię. Ale jestem wilkiem, do cholery, nareszcie wilkiem!
Poruszona hałasem kobieta wychodzi z pomieszczenia.
– Luke! – krzyczy również. Wtedy dochodzę do skraju.
– PAIN, KURWA, PAIN! – Czuję, jak rosną mi kły, jak przeobrażam się w wilka. Wykorzystuję chwilowo mniejsze ciało i przeskakuję przez wybitą szybę uciekając ile sił w łapach. Po krótkiej chwili emocje cichną i znów zamieniam się w człowieka. Widzę las. Tam uciekam.
Po kilku godzinach partyzantki nareszcie mogę odpocząć, pewien, że nikt mnie szuka. Oddycham z ulgą, jednocześnie chcąc się zabić.
„To jakaś paranoja” — myślę.
– Pain! – Słyszę znany mi już głos. Uderzam się w czoło.
– Tu jestem... – mówię zrezygnowany.
– Luke... Znaczy się Pain, kim ty jesteś?
– Nie twoja sprawa, księżniczko.
Amy przewraca oczyma.
– Nauczycielka wezwała policję.
Domyślam się, o kogo chodzi, jednak postanawiam w dalszym ciągu milczeć.
– Nie wjadą samochodem do lasu, ale i tak mogą cię znaleźć.
Milczę. Wstaję. Odchodzę. A ona? Bezczelnie za mną idzie.
– Odczep się. Wiem, chcesz wiedzieć kim jestem. A więc proszę - wilkiem. Wilkiem z krwi i kości, który wszedł tam, gdzie nie powinien i teraz bardzo, ale to bardzo tego żałuje. Czaisz? – wyjaśniam nie czekając na jej reakcję i idę dalej. Słyszę psy.
– Uciekaj! – krzyczy dziewczyna, dając tej całej policji moją lokalizację. Cóż za idiotka. Opieram się o drzewo i dostrzegam trzy owczarki niemieckie. One również mnie widzą. Zbliżają się. Gdy są blisko, tylko szczekają. Ale ja... podchodzę. Zaczynam się z nimi drażnić. Amy boi się albo ich, albo mnie — bez różnicy, ważne, że się nie wtrąca.
Po chwili rzucam się na psa, wywołując u niego strach. Strach, na który reaguje atakiem, a jego koledzy przyłączają się. Chcę zginąć, ale i tak odruchowo zasłaniam szyję i klatkę piersiową. Już czuję przeszywając ból, krzyk Amy i nadchodzących właścicieli psów. Jednego potraktowali paralizatorem, drugiego odciągnięto, a trzeci... Nie wiem.
Rozszarpany przez psy.
Brakuje mi powietrza, duszę się. Bezradnie macham łapami, próbuję wynurzyć chociaż łeb z wody. Udaje mi się. Wychodzę z tego różowego bajora, które straciło już barwę. Zmęczony padam na ziemię. Ale jestem wilkiem, do cholery, nareszcie wilkiem!