Dzień zapowiadał się doprawdy wspaniały. Duszę Tery wypełniała pozytywna energia i pomimo braku jej mocy, z których korzystała w każdej chwili, czuła, że ten dzień miał zostać wpisany do listy jej najlepszych chwili; miał, bo jeszcze nie zobaczyła wilka, który sprawiał, że w jej brzuchu szalały motylki. Z szerokim uśmiechem na mordce wyszła ze swojej dziupli w drzewie i wskoczyła w kupkę powoli topniejącego śniegu, jaka uzbierała się pod pniakiem, zanurzając się w niej po uszy. Zaczęła kopać przed siebie, aż całkowicie wystawiła łebek na przyjemnie łaskoczące jej sierść słońce, a zaraz i resztę jej drobnego ciałka.
Kiedy już dotarła do centrum obozu, zaczęła przeszukiwać każdy jego zakamarek w poszukiwaniu jednej, konkretnej osoby — basiora zwanego Carfidem. Wypytując poszczególne napotykane przez waderę wilki o basiora o granatowo-niebieskim umaszczeniu, każdy odpowiadał jej w ten sam sposób; „przykro mi, nie widziałem (lub widziałam) go”, co zaczynało pomału martwić Terę. W końcu postanowiła skierować się do kronikarza, bo wiadomo, wiedział on wszystko o wszystkim i wszystkich.
₪₪₪
– Przykro mi, panienko, lecz nikogo takiego nie widziałem, a raczej od dawna nie ma w watasze – odpowiedział wilk, a Tera, po usłyszeniu ostatnich słów, poczuła, jak serduszko zaczyna jej mocniej bić.
– J-jak to nie ma w watasze? – przeraziła się, rozszerzając oczy pod maską.
– Niczego nie słyszałaś? Niedawno alfa wydaliła z watahy kilkanaście wilków, w tym basiora, który pasuje do twoich opisów.
– Nie, to niemożliwe... To nie może być prawda! – Cofnęła się parę kroków w tył i czym prędzej popędziła do legowiska alf, przedzierając się przez strażników, którzy niemal od razu puścili się za nią biegiem, chcąc schwytać Terę.
₪₪₪
Wbiegła do niewielkiej, choć i tak o wiele większej rozmiarami od innych jaskini i stanęła przed odwróconą do niej tyłem alfą, drżąc i dysząc.
– Alfo, proszę, zdradź mi, czy wśród wygnanych znalazł się basior imieniem Carfid...? – zapytała prędko, przystępując z łapy na łapę. Była nie lada zdenerwowana, a przede wszystkim przerażona, w czym wcale nie pomagała presja rosnąca z każdą chwilą.
– Owszem, znalazł się ktoś taki. Czy jeszcze w czymś mogę ci pomóc? – odpowiedziała Kesame, a Tera wyczuła w jej głosie odrobinę irytacji, lecz cóż jej się dziwić? Przecież alfa watahy miała teraz masę spraw większej wagi na głowie, takich jak znalezienie nowych terenów dla swoich podwładnych i osiedlenie się na nich. Wadera nie mogła, ach, nie miała prawa dalej brnąć w zawracanie głowy swojej alfie, zwłaszcza że do jaskini wbiegli trzej strażnicy, warcząc groźnie na niewielkich rozmiarów wilka. Osłupiała konsekwencjami, jakimi się obarczyła, spuściła łebek przed alfą, okazując jej szacunek i po przeproszeniu za sprawianie kłopotów, została odprowadzona przez straż do swojej norki.
₪₪₪
Była załamana — załamana, bo istota, stworzenie, osoba, z którą jakimś cudem udało jej się nawiązać silną więź emocjonalną, którą powszechnie nazywa się przyjaźnią, miłością. Nie zdążyła spędzić z nim reszty swojego życia, a on swojego z nią. Zdawało jej się, że poznała go zaledwie trzy dni temu, a tu, okazało się, że mijał miesiąc za miesiącem, aż w końcu nastąpił dzień, w którym Carfid opuścił watahę, krusząc przy okazji serce Terci na drobne kawałeczki. Któż inny miał zalepić jej dziurę w serduszku swoją miłością, jeśli nie ten nieco gburowaty wirtuoz o złotym sercu? Na to pytanie odpowiedzi szukać mogła jedynie w świątyniach, lecz czy sposób było robić sobie jakiekolwiek nadzieje? Pierwszy raz osaczona smutkiem czuła, że gdzieś w głębi jej duszy mały promyczek światła utrzymywał nadzieję w jej sercu o tym, że jej ukochany Carfid powróci.
Wdrapała się do swojej norki, dziupli w drzewie i otulając się swoim puchatym ogonkiem, zapragnęła, by nocą Morfeusz zesłał na nią sen, w którym to jej ukochany powróci do niej, i mimo świadomości tego, że sen snem, chciała, by ten się ziścił.
„Tęsknota ma, mój kochany, woła o Ciebie każdą uronioną łzą — są jak ich morza, ocean, przez który aby dostać się do Ciebie, muszę przepłynąć.”