Wadera zmierzyła mnie ciekawskim spojrzeniem, po czym zaczęła rechotać.
– Może i masz rację – bąknęła pod nosem.
Skupiłem się na sile — wiatr szalał po ziemi; mimo wczesnej wiosny był nieprzyjemny, a nawet mroźny. Drzewa poczęły przemianę, kwiaty wzbudzały się do życia, zielona trawa przebijała ostatnie ślady śniegu. Powoli wdychałem wilgotne powietrze.
– Może chciałabyś wybrać się ze mną na spacer? – zwróciłem się do wilczycy, wskutek czego na jej pysk wpełzł uśmieszek. – Nie szczerz się jak jakaś panna lekkich obyczajów, bo nie jestem napalonym zboczeńcem – dopowiedziałem. – Mimo twoich niewątpliwych atutów...
Sam nie wiedziałem, od kiedy zacząłem komplementować wilczycę. Nie jest to przecież możliwe, aby takie serce jak moje mogło się zakochać, o ile w ogóle miałem jeszcze serce. Spojrzałem się na nią, nawet nie znałem jej imienia. Mogłem zajrzeć jej w myśli, mogłem sparaliżować ją i zrobić co chciałem, ale o dziwo do żadnego z tych czynów nie miałem ochoty wykonać. Jednak dlaczego akurat spacer, dlaczego z nią? Mogłem po prostu się oddalić, lecz.. nie mogłem. Coś w niej było – coś, co sprawiło, że musiałem zabrać ją ze sobą. Tylko gdzie właściwie miałem iść? Gdzie ją miałem zabrać? Niech zadecyduje o tym ona sama. Dokąd mnie zaprowadzi?
Saori?
Wybacz, że tak długo.