Lucian, odkąd wiosna zawitała do progów jego nory, co dzień przemierzał obozowisko z uśmiechem na pysku, pełen energii, poszukując swojej muzy, którą zwał też inaczej weną twórczą. Odkąd zieleń zaścieliła ziemię, basior miał ogromną ochotę stworzyć coś wspaniałego, coś, co mógłby zadedykować samej wiośnie, lecz za żadne skarby nic nie chciało go natchnąć do pisania. Słowo za słowem, wiersz za wierszem, kartka za kartką — i nic. Pustka, jedna, wielka czarna otchłań.
Szedł leśną ścieżką, bacznie doglądając swymi zaciekawionymi oczyma terenu, po jakim się przechadzał i starał się wychwycić w otaczającej go przyrodzie to coś, czego w dalszym ciągu nie umiał znaleźć. Pąki kwiatów na krzewach, a owoców na drzewach, lilie w stawie i rozmaita mikro-flora tuż przy ściółce leśnej, lecz pomimo tych wszystkich cudowności, nadal jego umysł wypełniała ta uciążliwa pustka.
Aż tu nagle, do jego ukrytych za baranimi rogami, tuż pod ciemnymi dredami uszu dotarł czyjś słodki głos, śpiewający oczywiście w towarzystwie śpiewu ptaków. Ni to skowronek, ni wróbelek — więc któż tak napawał go słodkością jego śpiewu?
Ukrył się za pobliskimi krzakami, schylając się aż do Hadesu i wyjrzał zza gałązek leśnych jagódek. Jego oczom ukazała się dosyć drobnej, acz nie znowu takiej niskiej postury wilczyca o umaszczeniu niebywale podobnym do barwy nocnego nieba, gdzieniegdzie z elementami gwiazd. Oczy miała przymknięte, a zbierała ona kwiaty, z delikatnością sięgając po każdy z nich i zbierając je w pęczek. Nuciła swym anielskim głosem pieśń, która przepełniła Luciana inspiracją.
– Chcę śnić czarne loki splątane, fiołkowe oczy mokre od łez... – śpiewała, a pysk wysokiego wilka mimowolnie wykrzywił się w lekkim uśmiechu, można by powiedzieć, że w półgębku.
Tak, to musiała być ona — jego muza, której szukał od bardzo dawna. Wsłuchiwał się w dalszą treść śpiewanej przez waderę piosenku, aż tu nagle głos anioła ucichł. Głucha cisza dotarła do jego uszu, a w mig jego mimika zmieniła się w grymas niezadowolenia.
Wadera zwróciła łeb ku jego stronie, zdradzając tajemnicę swoich intrygujących, iście błękitnych tęczówek; ach, jakież one były piękne! Jak diamenty, morskie diamenty, otulone przez najczystsze oceany. Niczym klejnoty koronne najjaśniejszej z pań. W końcu skuliła uszy, przymrużając oczęta, i zabrała głos.
– Kim jesteś? – zapytała, jednak nie usłyszała odpowiedzi ze strony Luciana. Jego umysł dawno pochłonęła myśl na tekst nowej piosenki, a za czas jego zamyśleń, wadera niepewnie cofnęła się o krok, bacznie obserwując zarys jego pyska za zaroślami, aż wystartowała z miejsca i popędziła jak wiatr przed siebie, gubiąc po drodze swoje kwiaty. Lucian otrząsnął się, kiedy spostrzegł, że jego muza dała nogę, wtedy też wyszedł zza krzaków, zebrał kwiaty w bukiecik i powąchał miejsce przy ziemi, w którym stała ów wilczyca i łapiąc w nozdrza jej słodki zapach sosny o poranku, truchtem pobiegł za nią.
Nie musiał dlugio biec, gdyż parę minut od miejsca jej pierwszego spotkania zaznał ją w środku lasu, prawie że na polanie w jego sercu. Kiedy zobaczyła gigantycznych rozmiarów basiora o ciemnych dredach zasłaniających jego ślepia z bukietem jej kwiatów w ostrych zębach, trochę się przeraziła, lecz tym razem nie uciekła.
– Nie zgubiłaś czegoś, Księżniczko? – odezwał się Lucian, a kącik jego ust drgnął ku górze i podszedł kilka kroków do tajemniczej wadery, chyląc przed nią łeb.
– Co proszę? – odparła na określenie, jakim ją nazwano i lekko się skrzywiła, ale nie wyglądała na mocno zirytowaną, czy zezłoszczoną. Bardziej.. zdziwioną.
– Zgubiłaś kwiaty po drodze. – Nagle zmienił swoje nastawienie, położył przed nią bukiecik i wyprostował się, patrząc na nią z góry; dosłownie!
– Och, ja... Dziękuję – powiedziała z lekka zakłopotana i przysunęła do siebie kwiaty łapą, przełykając ślinę.
– Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć, ale twój głos, twój śpiew, ta nuta...!?– rozmarzył się, siląc się na uśmiech. – Masz naprawdę piękną tonację.
– D-dziękuję...? – zająknęła się, rumieniąc na ciemnych polikach, a Lucian przysunął się deczko, w głębi siebie zadowolony z reakcji, jaką wywołał u wadery.
– Ależ proszę. Słuchaj, mam nietypowe pytanko... – zaczął, ciekaw i tej reakcji na jego niecodzienne pytanie u wadery. – Swoją piosenką natchnęłaś mnie, obudziłaś smacznie drzemiącą sobie wenę, którą próbowałem obudzić na wszystkie znane mi sposoby. Kiedy słyszę twój śpiew, automatycznie główka pracuje, więc... Czy zechciałabyś zostać moją tymczasową muzą? – wyjaśnił, szczerząc szereg lekko pożółkłyh zębów. Wadera pokryła się rumieńcem jeszcze bardziej i zaniemówiła, faktycznie, kompletnie nie spodziewając się takiego nagłego, dziwnego pytania, które prawdę mówiąc nie wiedziała, skąd Lucian je wytrzasnął.
– J-ja... – wydukała, zupełnie zapominając języka w gębie. Również i tu Lucian musiał dopowiedzieć pewną uwagę, a może haczyk?
– Tak czy inaczej wisisz mi przysługę za to, że przyniosłem ci te kwiatki. – Puścił jej oczko, szczerząc się jeszcze bardziej, coraz to ciekawszy odpowiedzi, mimo iż był niemal pewien, że usłyszy zawstydzone „tak”.
Laetitio Cyrielle, czy uczynisz mi ten zaszczyt, i zostaniesz moją muzą?
Postanowiłam zakończyć odpis niewiele po Twoim, bo po prostu nie mogę zadecydować za Ciebie, czy zechcesz zostać tytułową muzą, czy wrzaśniesz „pedofil!”, strzelisz Lucianowi w pychol i uciekniesz tam, gdzie pieprz rośnie. cx