Fala panicznego strachu biła od mojej osoby. Wadera stanęła jak wryta, a na jej ciele każdy włosek stanął dęba. Zacząłem rechotać, co przerodziło się w śmiech, naturalny śmiech.
– Wielka Saori się czegoś przestraszyła? Jestem szczerze rozczarowany – powiedziałem, podchodząc do niej, a w miejscu moich kroków zaczęła żarzyć się ziemia, co przerodziło się w żywy, krwawy ogień. Widać było, iż działałem na nerwy waderze.
– Tak pięknie po łacinie mówi, która jest mym drugim językiem, a tak się dała łatwo podejść? – Znów słychać było mój cichy chichot.
– Pożegnałbym się jakoś ładniej, ale nie będę się przed tobą płaszczyć. – Lekko skinąłem głową, po czym zamachnąłem się i z wielką siłą uderzyłem ją w głowę. Zemdlała, z gigantycznym strachem. Jej „sen” również będzie obfitował w to uczucie, i z tym uczuciem się obudzi, a obudzi się za kilka godzin.
W tym czasie odbiegłem daleko, i znajdowałem się już na drugim końcu watahy, w mrocznym lesie.
Saori?
Wybacz, że tak długo czekałaś.
Wybacz, że tak długo czekałaś.