- Ponad tydzień. - Powiedział sam do siebie, chociaż obolałe łapy krzyczały, że przynajmniej od miesiąca przemierzają niezamieszkałe tereny, a tęsknota utwierdzała go w przekonaniu, że znienawidzona samotność ciągnie się od wieków. Jednak rany na jego plecach, dające o sobie znać przy każdym kroku i silniejszym ruchu brutalnie przypominały mu o prawdzie: było znacznie za wcześnie na wyleczenie ciała, a tym bardziej ducha. Na co dzień zapewne odsunąłby własne problemy gdzieś w daleki kąt, zamykając je głęboko w sercu i oddając się zajęciu najlepiej zajmującej jego myśli, pomaganiu innym. Teraz jednak umysł Caelo nieustannie zarzucał go setkami ponurych, jednak realnych wizji.
„Wilk, który żył w powietrzu, w grupie nie poradzi sobie sam na ziemi. Jak przetrwam? Co, jeśli nie znajdę nowej watahy i zawsze będę już plątać się, nie mając do kogo otworzyć pyska? W końcu wygnanie nie robi ze mnie najlepszego materiału na nowego rekruta”.
Ves zatrzymał się nagle, nastawiając uszu i rozglądając się dookoła, ożywiony.
Szum strumienia wyrwał go z trwającego znacznie zbyt długo letargu i „egoistycznego” jego zdaniem myślenia o sobie. Przyśpieszając kroku, zbliżył się do rzeczki i stając na brzegu, uważnie wpatrywał się w szemrającą wodę, szukając jakichkolwiek oznak głębokiej toni. Upewniwszy się, że w rzece nie ma niczego, co mogłoby podsycać jego lęki, delikatnie zanurzył się najpierw do połowy kończyn, a potem aż po pysk. Zimnawa woda przyjemnie ochłodziła jego zmęczone ciało, oczyściła ranę, odlepiając z niej poklejone futro i pomogła w rozluźnieniu mięśni oraz otwarciu umysłu. Stał tak jeszcze chwilę, pozwalając, by dość delikatny prąd obmywał zakurzoną sierść. Schylił głowę, znikając całkowicie w toni, by po kilku sekundach pospiesznie wyskoczyć na kamienisty brzeg. Otrzepał się z wody, jak na prawdziwego psowatego przystało, przywołując dodatkowo wiatr, który dopełnił dzieła.
No właśnie. Magia. Dlaczego nie wpadł na to wcześniej? Caelo nie zamierzał spędzić reszty, życia stąpając twardo po ziemi.
Dreprał chwilę w miejscu, rozgrzewając kończyny. Pierwsza próba: stworzył silny strumień powietrza i wskoczył na niego z nadzieją na polecenie razem z nim. Zamiast tego wywinął koziołka, lądując czterema literami na wystającym głazie. Skrzywił się, wstając pospiesznie i odbiegając kilka kroków, próbując rozchodzić obolałe siedzenie.
- Drugie podejście - stworzył silny i płaski strumień, upychając w nim jak najwięcej powietrza.
Postawił na nim łapę, która natychmiast została wystrzelona do przodu. Pchnięty do działania małym sukcesem, biegł przed siebie, tworząc pod kończynami kolejne prądy. Dopiero po kilkuset metrach koślawego sprintu tuż nad ziemią, zaczął czuć się pewniej w nowym sposobie podróżowania. Niewiele myśląc, zaczął wybijać się wyżej i wyżej, aż w końcu znalazł się tuż pod warstwą najniższych chmur. Z ogromnym uśmiechem na pysku gnał przed siebie, delektując się uczuciem wolności i wiatrem smagającym jego sierść. Z zaciekawieniem wpatrywał się w mijane w dole polany oraz lasy, nowe i niezbadane dla basiora.
Wtedy jego wzrok przykuł wyróżniający się żółtawą barwą obszar. Zmrużył lekko oczy i przez własną nieuwagę zapomniał o stworzeniu kolejnej, ulotnej „platformy". Jak długi poleciał w dół, niekontrolowanie wirując w powietrzu. Gdy w końcu odzyskał jakąkolwiek równowagę, znajdował się tuż nad ziemią. Instynktownie stworzył pod sobą wir, który w części wyhamował jego impet. Mimo użycia magii uderzył w grunt, wzbijając tumany kurzu i otwierając ranę na plecach. Z cichym warknięciem wstał, rozglądając się dookoła. Tajemnicze miejsce okazało się niegdyś pięknym, jednak teraz zaniedbanym ogrodem, pełnym zeschniętych i zaniedbanych roślin. Z jego stanu wywnioskował jednak, że został opuszczony dość niedawno. Ves nie brał nawet pod uwagę opcji, iż istota zajmująca się florą nadal przebywa w tym miejscu. Bo dlaczego wtedy miałaby tak zaniedbać to miejsce?
Tym większe było jego zdziwienie, gdy usłyszał szelest, a kątem oka dostrzegł ruch.
- Halo? Przepraszam, jeśli przeszkadzam... - Zaczął spokojnym, przyjaznym głosem, odwracając łeb w kierunku, w którym prawdopodobnie znajdował się właściciel ogrodu. Jego spojrzenie padło na białowłosą, wyraźnie zasmuconą i przybitą waderę. - Witaj, jestem Vesperum Caelo. - Powiedział ciepło, z lekką nutą troski. - Czy mogę jakoś pomóc?
Faith?