22 czerwca 2019

Od Paina cd. Mikadzuki

Ileż to się stało w naszej kochanej watasze... Niemal nie sposób to opisać. Pech, że akurat cholernie pisać mi się nie chciało. Pogoda nie zachęcała, wręcz przeciwnie - ciężkie chmury od kilku dni nieprzerwanie kłębiły się na niebie, a członkowie stada słońce widzieli jaki świnia niebo. Ale praca to też swego rodzaju obowiązek, który - co by nie było - wykonywać trzeba. "Ja nic nie muszę, ja co najwyżej mogę" - przemknęło mi przez myśl i momentalnie się uśmiechnąłem. Stworzenia w przypływie nienazwanych emocji wymyślają różne głupoty, z bezsensownymi "złotymi" myślami włącznie. Oddaliłem myśli o głupocie na bok i skierowałem się do biblioteki. Tam pochowane są moje cenne, bo jakżeby inaczej, kroniki. Niejednokrotnie pochylałem się nad sprawą przeniesienia swoich skarbów do konkretnego, niedostępnego dla innych miejsca, jednak konieczność dbania o tą placówkę na własną rękę odpychała mnie od podjęcia decyzji. Dbanie o cokolwiek na dłuższą metę to prawdziwe męczarnie, których nie zamierzam przechodzić i bajki o poświęceniu nie zmienią mojego zdania.Ale, wracając, byłem w drodze do biblioteki gdy już w oddali spostrzegłem niecodzienny widok. Z daleka obraz był rozmazany i w pierwszej chwili pomyślałem, że mam do czynienia z zaczarowanym jeleniem. Widziałem tylko białe rogi z niebieskimi akcentami i czarną sylwetkę. Odrzuciłem jednak przypuszczenia o konfrontacji z potencjalnym posiłkiem, gdy ten nie ustraszenie szedł w moją stronę. Ujrzałem w nim wilka. Dziwnego bo dziwnego, ale wilka i mogę przysiąc, że wcześniej tu takiego nie widziałem. Dziwnie byłoby przejść obok siebie bez słowa, nie? Wypadałoby walnąć jakieś zdanie, za które pewnie będę się wstydził do końca życia. Do dzieła, Pain. Pokaż kto tu rządzi.
- Witam... Wyglądasz mi na nowicjusza. - zacząłem z grubej rury.
- Nie pomyliłeś się. - zapewniła bardziej z konieczności. Wyglądała na troszkę zdezorientowaną.
- Tu stacjonuje jakaś wataha, prawda? - zapytała ciekawsko rozglądając się po lesie. No to teraz zabawimy się w przewodnika, tak?
- Tak, tak, jest. Miłe z nas osoby, zapewniam. - oznajmiłem z nutką ironii w głosie, którą samica chyba wyczuła.
- Tak w ogóle - Pain jestem. Zaraz tu wrócę, jakbyś potrzebowała jakiejś wskazówki, ale jak na razie muszę skoczyć po coś do biblioteki. - rzuciłem na odchodne i usłyszałem, jak nienzajoma szybko przedstawia się jako
Dākudia. Później całą drogę byłem dumny z tego, jak miłym potrafię być osobnikiem. Wymiatam, i tyle w temacie. W bibliotece byłem już po chwili - od razu doszedł do mnie zapach wszystkich starych i nowych ksiąg. Ten właśnie zapach nieodłącznie kojarzy mi się z obowiązkiem. Potruchtałem w stronę grubej kroniki, której połowa kartek wciąż nie była zapisana. Nagłówek: Odejście Bety. Obowiązkowo data i długi wywód o tym, że odeszła niezwykle ważna cząstka naszej wspólnoty. Na koniec pożegnalna sentencja. I wtedy przypomniałem sobie o nowo poznanej waderze. Nie musiałbym znów jej spotykać, ale powiedziałem, że wrócę. Nie żebym był honorowy, ale tym razem dotrzymam słowa. I tak by mi się nudziło.
Zgodnie z tym, co przeczuwałem, Dākudia jakby zagubiona siedziała już w centrum.
- Ejże! - kreatywne powitanie, jak na mnie, czyż nie? - To ja... Pain. Miałem wrócić, więc oto jestem.
- Taak. - potwierdziła i spojrzała na mnie wyczekującym wzrokiem. Nienawidzę takich spojrzeń. W ogóle.
- Coś... pokazać ci, oprowadzić? Albo... sam nie wiem. - zaproponowałem i popatrzyłem jej w oczy, jednak gdy nasze spojrzenia zetknęły się, natychmiast odwróciłem wzrok. Takich chwil też nienawidzę.
- Właściwie to myślę, że sobie poradzę. Przynajmniej mam taką nadzieję... Ale czy nie muszę się jakoś zameldować, czy coś?
- Ee tam. - lekceważąco machnąłem łapą - to tylko formalność. I tak cię przyjmą, a poza tym nie mam ochoty widzieć się z tym czarnuchem.
- Kim?
- No, z Airovem. Nie mam nic do niego, bo to całkiem spoko koleś, ale wiesz, cała ta oficjalność i w ogóle... nie mam na to ochoty.
Popatrzyła się na mnie jak na idiotę. Wydaję mi się, że po prostu była nieco zaskoczona sposobem, w jaki się wyrażam.
- Ale wiesz, że mogę iść tam sama?
Ach.
- No tak, tak, oczywiście. A wiesz gdzie to jest?
- Nie zupełnie... daleko?
- No... niezbyt. Pytanie, czy alfa akurat będzie u siebie.
Mruknęła coś na znak, że rozumie.
- Możemy iść do lasu Feniksa. Tylko, że tam akurat prędko nie dojdziemy, ale obiecuję że lepszego jedzenia nie znajdziesz.
- A ten Airov też może tam być?
- Kto wie, on może być wszędzie. Do lasu idzie się po posiłek.

Mikadzuki?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template