Spokojnie, odstawmy na chwilę te nadzwyczaj optymistyczne jak na Mikadzuki rozmyślania. Wadera przeciągnęła się niczym kocur, ziewnęła przeciągle i ruszyła w dalszą podróż donikąd, a przynajmniej tak się jej wydawało. Tak, wydawało. Cel podróży Dākudii pojawił się sam, wraz z dostrzeżeniem w oddali czworonożnej istoty pokrytej ciemnym, prawie czarnym futrem. A przynajmniej miała wrażenie, że nim jest. Zaciekawiona ruszyła w tamtym kierunku, rozważając w głowie czym albo kim może być nieznajomy. Może jednym z cieni, który przedostał się przez szczelinę między wymiarami? Oh, mogłaby się w końcu trochę rozerwać, wysyłając marudera do siebie. Kto wie, może zdecydowałaby się na towarzyszenie mu przez pewien czas, a dopiero potem się go pozbyła. Nim doszła do konkluzji, że jest to po prostu basior, jej mózg przeszedł przez zmutowane zwierzęta, istoty z innych wymiarów aż po dziwnie powyginane, zeschnięte drzewa. Zwolniła lekko kroku, zastanawiając się nad odwróceniem się na łapie i poświęceniem resztek energii na zawrócenie. Jednak wtedy wilk także ruszył w jej stronę, więc zrezygnowała z jakichkolwiek kombinacji.
Krótka wymiana zdań, chwila czekania na powrót nowo poznanego i kolejny dialog. Proszę, jak mało potrzeba, by należeć do watahy... No dobrze, by dowiedzieć się, co trzeba zrobić. Nie spodziewała się, by jej „członkostwo” trwało dłużej niż kilka miesięcy, góra rok, ale wizja osiedlenia się w tamtym momencie wyglądała na całkiem przyjemną odskocznię od niekończącej się tułaczki i wiecznej ucieczki.
- Więc prowadź, Painie.- Powiedziała, skinąwszy nieznacznie głową. - Nawet jeśli go tam nie będzie, to z chęcią coś przekąszę. - Podarowała sobie zadawania pytań w stylu „Czy na pewno masz czas?” W końcu sam stwierdził, że podejmie się tego wyzwania, a nie chciała zasiewać w jego sercu żadnego ziarna niepewności. Co do jedzenia... Zaczęła zastanawiać się, czy owa propozycja nie padła przez jej szczupłą, wychudzoną sylwetkę. Może i futro dodawało jej parę centymetrów w obwodzie, jednak z nim nadal była sucha jak szkapa.
- Zwierzyny ci tam nie zabraknie. Zresztą, sama zobaczysz, gdy dotrzemy. - Kiwnęła jedynie łbem, ruszając za wilkiem i wpatrując się przed siebie. Zdążyła zauważyć, iż jej tymczasowy towarzysz w podróży nie przepada za kontaktem wzrokowym. Nie dziwiła mu się: zwykłe skrzyżowanie spojrzeń i już stawało się niezręcznie. A jeśli w grę wchodził ktoś obcy, to wychodziła z tego mieszanka wybuchowa. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Mało kto raczej chciałby, by ledwo poznany wilk cały czas kierował swoje ślepia w jego, próbując spenetrować wnętrze rozmówcy.
Niestety, stworek na plecach Mikadzuki nie wykazał się takim taktem, uparcie wlepiając spojrzenie w Paina, widząc w nim potencjalne zagrożenie dla swojej „Pan”.
- Więc... Co to właściwie za wataha? - Zagadnęła spokojnie, beznamiętnym głosem.
- Smoczego Ostrza, oczywiście. - Odparł z nutą zdziwienia w głosie. Mikadzuki nie była zaskoczona jego reakcją. Skoro starasz się gdzieś dołączyć, to chyba powinieneś mieć jakiekolwiek podstawowe informacje o miejscu i grupie.
- Ciekawa nazwa... Chociaż nie zauważyłam żadnych skrzydlatych, gadopodobnych bestii. Ale skoro jesteście tutaj mili... - Powiedziała, nadając głosowi jak najbardziej poważny ton. Spojrzenie skierowała na niebo, jak gdyby rzeczywiście spodziewała się ujrzeć jedną z owych bestii. Nie wiedziała dlaczego, jednak miała wrażenie, że większość watah przyjmowała nazwy od początków jej historii lub terenów, na których się osiedliły. -Wiesz może skąd akurat taki wybór? I czy dobrze słyszałam, że macie tutaj bibliotekę
Pain? Wybacz, zajęło mi to troszkę dłużej niż planowałam.