Jak co dzień leżała tak bez życia w swoim ogrodzie na posłaniu w zacienionym kącie, oddana swemu cierpieniu w samotności. W pewnym momencie chwilo jej melancholie przerwał hałas, jakby ktoś wchodził do pomieszczenia. Zdziwiła się, ponieważ nie spodziewała się żadnych klientów ani gości. Szybko przyszła jej do głowy mała myśl, lampeczka nadziei, że to może jej przyjaciel wrócił. Zerwała się z miejsca, ale nim zdążyła wykonać więcej niż dwa kroki, jej oczom ukazał się basior o pięknym umaszczeniu koloru wieczornego nieba, które lśniło. Wadera spojrzała przez chwilę na swoje futro, które w przeciwieństwie do nieznajomego już tak nie lśniła i nie była tak piękna, jak dawniej przez niedożywienie właścicielki. Gdy zorientowała się, że to na pewno nie może być Ren jej entuzjazm znacznie osłabł. Pomimo tego, że tak przystojny basior stanął przed nią, ona wolałaby ujrzeć tam owczarka niemieckiego o złotych oczach.
- Halo? Przepraszam, jeśli przeszkadzam... - Zaczął spokojnym, przyjaznym głosem, odwracając łeb w jej kierunku. - Witaj, jestem Vesperum Caelo. - Powiedział ciepło, z lekką nutą troski. - Czy mogę jakoś pomóc?
- Co tu robisz? Jest nieczynne. – Odparła sucho, będąc rozczarowana.
- Em… przechodziłem obok. Nie jestem stąd.
- To dużo wyjaśnia. - Gdy samiec się obrócił, jej spostrzegawczym oczom ukazały się świeżo otwarte rany na jego plecach. – Ty krwawisz! – krzyknęła i zanim nieznajomy zdążył się odezwać zbiegła na dół po schodkach do pracowni alchemicznej. W pozostałych flakonikach został jeszcze purpurowy eliksir, który służył do oczyszczania i leczenia ran. Nie miała już przy sobie żadnych roślin leczących, więc to musiało wystarczyć. Chwyciła zębami rzemyk trzymający flakonik i przybiegła z powrotem.
- To Ci pomoże. A teraz połóż się. – wskazała mu swoje własne posłanie. – I nawet nie próbuj protestować.
Vesperum posłusznie położył się na posłaniu, a Faith odkorkowała flakon z purpurowym eliksirem i polała nim rany wilka. Substancja po wylaniu jej na powstałe obrażenia zaczęła dymić i piec, więc cicho syknął.
- To wszystko, co mogę na razie zrobić. Jak widzisz wszystkie znajdujące się tutaj rośliny są zwiędłe, więc nie mogłam zrobić na przykład jakiegoś naparu, bądź okładu ułatwiającego gojenie i powstrzymujące ból.
- Dziękuje, choć naprawdę nie trzeba było. – odpowiedział ciepło. – Właściwie, jeśli mogę spytać, to czemu tu tak jest? Czemu te wszystkie kwiaty są zwiędłe? Czy to dlatego, że jesteś taka smutna? – spytał troskliwie, ale i zaintrygowany historią danego ogrodu. Ona jeszcze bardziej spochmurniała i usiadła obok.
- Aż tak to widać? – spytała jak zwykle unikając wzroku nieznajomego.
- Wyczuwam takie rzeczy. Mnie możesz powiedzieć wszystko. Czasem lepiej zwierzyć się komuś obcemu, który Cię wysłucha. – delikatnie uśmiechnął się do niej.
- Zwykle to ja słucham… - stwierdziła cicho.
- Teraz już nie.
***
***
Ves?