Obudził mnie Grzmot, ale nie mój towarzysz tylko ten dźwięk. W sumie dobrze, bo zaczęło lać. Skąd to wiem? Otóż przez jakieś szczelinki woda zaczęła się dość porządnie wlewać do środka. Obudziłam szybko mojego towarzysza i zaczęliśmy obmyślać jak się nie utopić, bo woda była już do kostek.
- Mam! – zawołał Grzmot – W miejscu szczelin należy rozdrapać dziurę. Gdy przebijemy się przez magiczną warstwę wypalę większą i uciekniemy.
- Ale jak rozdrapiemy w miejscach szczelin to nas szybciej zaleje.
- Dlatego ty drapiesz tam wyżej, a ja tu na dole. Ten kto szybciej się przebije informuje drugiego.
Po tych słowach wzięliśmy się do roboty ja drapałam przy „wejściu”, a Grzmot przy najniższej szczelince. Okazało się, że moja uwaga była słuszna, gdy tylko rozdrapałam magiczną część woda zaczęła się lać 3 razy szybciej. Sprawiło to, że Basior sam do mnie podpłynął i zaczął wypalać dziurę.
- Ale woda i ogień to trochę słabe połączenie! – Przypomniałam mu o jego daremnym wysiłku. Po tym komentarzu Basior pomógł mi drapać. Gdy woda zaczęła przeszkadzać mi w drapaniu, postanowiłam podlecieć wyżej by księga z plecaka się nie zmoczyła. Na szczęście Grzmot po kilku nurach poradził sobie z zadaniem i poziom wody przestał się podnosić. Do tego dziura była na tyle duża aby szybko przez nią przejść i nie zmoczyć księgi. Potem dodatkowo rozdrapałam trochę nad tą dziurą i z suchą księgą wydostałam się z pułapki. Po kilku minutach dołączył do mnie basior. Nagrodziłam go ludzkim posiłkiem (sama zjadłam jedna porcję) i udaliśmy się w dalszą drogę razem. Ciekawe czy wataha i brat się o mnie martwią?