„Zjedz, przecież jesteś głodny” mówi jeden głos. „Przedwczoraj jadłeś. Jesteś gruby. Popatrz na siebie i nie waż się tego tknąć” słyszę po chwili.
Pozostaję pogrążony w zamyśleniu do momentu, gdy Inveth rzuca mi zachęcające słowa. Patrzę na nią w ciszy, a następnie kieruję wzrok na zwierzę leżące przede mną. Ryba jest duża i dość gruba. Na pewno dostarcza dużo energii.
„Masz energię, nie potrzeba ci więcej. Przesadzisz i będziesz gruby. Wiesz, czym to grozi? Chorobami, które uziemią cię do końca życia i spowodują tycie” słyszę znów. Potrząsam głową, by odgonić te nieprzyjemne myśli.
– Chyba nie czekasz, aż zgrubniesz? – pyta Inveth zdziwiona.
Mrugam kilka razy i kulę się lekko. Po chwili jednak dociera do mnie, że to mija się z prawdą. Mój mózg filtruje informacje i wiem, iż wadera pyta o co innego.
– Przepraszam, zamyśliłem się – mówię. – Przypominałem sobie tylko substancje budujące ryby.
Inveth patrzy na mnie wciąż zdziwiona, a w jej oczach widzę skupienie.
– Dziwny jesteś – odpowiada i ponownie zwraca uwagę na swoje pożywienie, w połowie pochłonięte.
Odrywa zębami kolejne kawałki stworzenia i przeżuwa, nie zwracając na mnie ani trochę uwagi. Powoli pochylam się więc i z ogromną obawą odgryzam część ryby. Nie zjadam dużo, jednak taka porcja mi wystarcza w zupełności. Odganiam od siebie kolejne myśli, co wcale nie jest takie łatwe i prostuję się, podnosząc podbródek i patrząc wysoko ponad horyzont. Inveth kończy swoje jedzenie i również wstaje, oblizując się. Widzę, jak mierzy spojrzeniem z lekko uniesionymi brwiami moją rybę i mnie, jednak nie pyta o nic ani nie komentuje. W duchu dziękuję jej za to i zwracam wzrok na nią.
Uśmiecham się uprzejmie i zauważam, że wilczyca lekko się trzęsie. Skupiam na tym całą swoją uwagę i wpadam w końcu na sensowny pomysł.
– Czas ruszać w pobliże gejzerów. Ogrzejesz się trochę. – mówię spokojnie.
Wadera wydaje się zadowolona z pomysłu i wstaje, wzdrygając się lekko z zimna.
– Misko, to prawie jak ognisko – odzywa się i głośno śmieje, po czym podchodzi bliżej.
Uśmiecham się ponownie i razem ruszamy wzdłuż rzeki, idąc pod prąd. Tuż przy jej początku znajduje się nasz cel, jednak musimy pokonać dość dużą odległość, gdyż na tych terenach wszystko jest od siebie oddalone. Uciążliwe myśli wciąż powracają do mojej głowy i muszę odganiać je z całych sił. Chcąc kompletnie się ich pozbyć, staram się skupić na czymś innym. Patrzę na śnieżne pustkowie wokół, wartko płynącą wodę, czarną sylwetkę Inveth. Słyszę ciszę lodowej pustyni, szum strumienia uderzającego o kamienie, krótki oddech wadery. Czuję ledwo wyczuwalny zapach śniegu, wody i ryb w niej, mokrej sierści mojej towarzyszki. Lodowaty wiatr uderza w nas, przejmując każdą tkankę zimnem. Przemoczona sierść Inveth powoduje, że w połączeniu z chłodem wadera przeklina i zwalnia nieco. Po pewnym czasie całkowicie się zatrzymuje i ze złością wypisaną na mordce przykuca, jakby chciała usiąść. Zbliżam się do niej i ocieram bokiem o jej bark, mając nadzieję, że to coś da. Czuję zimno mimo gęstej sierści zarówno jej, jak i mojej.
– Dobra, chodźmy dalej, zaraz powinniśmy być, prawda? – mówi zdeterminowana.
Kiwam lekko łbem i czekam, aż znów się podniesie. Idziemy żwawo, a wadera wyprzedza mnie parę razy, truchtając. Na szczęście coraz wyżej wschodzi słońce i w powietrzu nie czuć już aż tak wielkiego chłodu. Gdy zbliżamy się do gejzerów, które pojawiają się w oddali, Inveth wzdycha z ulgą i znów przyspiesza. Wraz ze zmniejszaniem się odległości, zmienia się podłoże. Pod naszymi łapami śnieg zostaje stopniowo zastąpiony najpierw lekko oprószoną, suchą i jasną ziemią, a później tylko nią, miejscami popękaną i nie tak zimną, jak biały puch. Wokół nas znajdują się gejzery, z których co chwilę w powietrze wzbijają się słupy gorącej i parującej wody. Podchodzimy bliżej, a malutkie kropelki, w których przez moment odbija się światło opadają na nasze futra, a niektóre wnikają między nie i przyjemnie parzą skórę. Chwilę stoimy, rozkoszując się chwilą i starając się zachować na jak najdłuższy czas temperaturę oddawaną przez wodę. Podnoszę podbródek i wpatruję się w bezchmurne, błękitne niebo, kątem oka widząc jasne słońce. Po chwili przenoszę wzrok na waderę, która z ulgą siedzi obok, a na jej mordce błądzi uśmiech. Nie trwamy jednak zbyt długo w spokoju, gdy tuż za nami słyszymy niski charkot, jak gdyby warczenie.
– Misko, co ty to... – szepcze Inveth, a w jej oczach widzę, że właśnie obmyśla, co zrobić.
Inveth?