Było ciemno i zimno. Śnieg pokrył już wszystkie "nowe tereny watahy". Byłam tu nowa, i nie znałam nikogo. Chłód doskwierał mi coraz bardziej, przedzierając się przez moje futro. Łapy miałam całe przemoczone, a sierść - niestety też już ulegała wilgoci. Brnęłam w głębokim puchu który sięgał mi aż do podbrzusza. Mojemu rytmicznemu kroku towarzyszyło szczękanie zębami z zimna. W końcu zawiał tak mocny wiatr, iż musiałam zatrzymać się w miejscu, żeby mnie nie zdmuchnęło. Moim ciałem zawładnął kilkusekundowy dreszcz. Byłam już cała mokra, gdyż ciągke padał gęsty śnieg.
- Zaraz zaczę gadać sama ze sobą. - mruknęłam na razie w myślach.
Spojrzałam na moją różową wstążkę. Ona też była mokra. Skierowałam oczy w kierunku nieba, przypominając sobie o rodzinie i przyjaciołach.
- Ciekawe co teraz robią. - pomyślałam i zatopiłam się w wspomnieniach. Rodzina... Dom... Tak chciałam tam teraz wrócić! Jak córka marnotrawna. Dopiero gdy źle się stało, zachciało się powrotu. Zima zawsze była ciężka, nawet u nas, ale nie aż tak. Czułam, że w tym życiu sama sobie nie poradzę. Jednak. Jednak to prawda...
Sama nie wiem kiedy uświadomiłam sobie, że mam katar, kaszel i jest mi jeszcze zimniej. Podeszłam pod najbliższe drzewo, i straciłam przytomność. To pewnie hipotermia.
<Ktoś? Nie za długie, ale to początek c;>